Zapach (nie)znanej egzotyki


Jedną z wielu zalet upowszechniającej się cyfryzacji jest możliwość przywracania blasku klasycznych dzieł światowej kinematografii. W taki sposób filmy z początku wieku nabierają wyglądu, który pozwala im bez wstydu współzawodniczyć z kinem realizowanym współcześnie. Jednym z takich obrazów, wydanym i odrestaurowanym przez amerykańską firmę Criterion Collection, jest Black Narcissus (reż. Michael Powell i Emeric Pressburger). Technika to jednak w kinie nie wszystko. Czy taka zakurzona klasyka ma do zaoferowania współczesnemu widzowi coś więcej niżeli tylko ładne obrazy? Fabuła filmu koncentruje  się  na losach kilku sióstr zakonnych. Ich zadaniem jest przekształcenie "domu dla kobiet", mieszczącego się w odległych rejonach Himalajów, w szkołę dla dziewcząt oraz szpital dla lokalnej ludności. Nowe środowisko, nowi ludzie, tak różni od tego, do czego nawykły siostry na co dzień, mnożą kłopoty, a jakby tego było mało zdaje się, że owo miejsce wydobywa z bohaterek skrzętnie skrywane tajemnice. W warstwie wizualnej obraz zachwyca. Piękne zdjęcia przyrody, do tego niezłe kostiumy i charakteryzacja. Wszystko to skutecznie konkuruje z urodą głównych bohaterek, gdzie na szczególną uwagę zasługują trzy postacie. Pierwszą z nich jest siostra Clodagh czyli Deborah Kerr mierząca się z przeszłością oraz z odpowiedzialnością i wyróżnieniem bycia najmłodszą z sióstr przełożonych. Również wyrazistą, acz niewielką rólkę młodej niesfornej tancerki Kanchi zagrała Jean Simmons, pamiętna Varinia ze Spartakusa (reż. Stanley Kubrick). Jednak nic i nikt w Black Narcissus nie przebije drugoplanowej roli Kathleen Byron.




Jej kreacja aktorska jest pierwszym, podstawowym, i kto wie, czy nie jedynym elementem filmu, który jest w stanie zawładnąć całkowicie umysłem widza jeszcze na długo po jego seansie – a to w dzisiejszym kinie jest już dużo. Postać siostry Ruth przez nią kreowana intryguje od pierwszego pojawienia się na ekranie. Początkowo nienachalnie, powoli zaciekawia, by w końcowych partiach filmu skoncentrować na sobie już całą uwagę widza. Najciekawsze jest jednak to, że aktorsko wcale nie powala. W wielu momentach przejaskrawiona i nadekspresyjna, zdaje się szarżować niewspółmiernie do sytuacji w jakiej się znalazła. Ryzykuje wiele, bo w taki sposób łatwo otrzeć się o śmieszność, ale w tym wypadku całkowicie na tym wygrywa. Ta jej nadekspresyjność idealnie współgra ze stanem jej umysłu (całkowitego zachwiania emocjonalnego) oraz przejaskrawioną i odrealnioną stroną wizualną filmu. Cała sytuacja zaprezentowana na ekranie robi wrażenie przesadnie dramatycznej, ale tym takim starym, klasycznym "dramatyzmem słownym". O wielu rzeczach, często brutalnych i w swojej wymowie drastycznych (śmierć dziecka, samosąd miejscowej ludności, niemoralne praktyki pierwotnych mieszkanek zajmowanego domostwa), bohaterowie rozmawiają, ale żaden z obrazów do widza bezpośrednio nie dochodzi. Ci, którzy zechcą wezmą poprawkę na wiek filmu i ewentualne obostrzenia cenzuralne, dla tych jednak którzy zawsze oceniają film w kontekście "tu i teraz", może to stanowić barierę nie do przejścia. Nie musi to być jednak wadą - wręcz przeciwnie.



Brak bezpośredniej możliwości określenia czasu akcji, fakt, że historia toczy się z dala od jakichkolwiek zbiorowości ludzkich, wobec których można by przyjąć jakiś realny punkt odniesienia, przesadnie melodramatyczny ton opowieści oraz przejaskrawiona kolorystyka dzieła powodują, że czujemy się niczym w baśniach tysiąca i jednej nocy. Ten sam klimat, podobna stylistyka, ale za to inna, poniekąd, tematyka. Siła filmu tkwi w jego egzotyce i obcości wobec nawet współczesnego widza. Sądzę, że najlepiej się jej poddać bezkrytycznie, przełączywszy zmysł krytyczny na bliską bajce, dziecięcą naiwność. Tylko wtedy uda nam się w pełni delektować specyficznymi zaletami, które bez wątpienia Black Narcissus posiada.

Komentarze