Krytyka zasad kodeksu bushido w filmach twórców jidai-geki lat 60. XX wieku – Kihachi Okamoto (2)


Jako że w Mieczu zagłady Okamoto poniekąd uśmierca bohatera (chociaż nie bezpośrednio i nie na oczach widzów) należącego do klasy samurajów, dlatego w swoim kolejnym filmie główne role powierza już komu innemu. Zabić! opowiada historię dwóch przyjaciół. Jednym z nich jest Genta (zupełnie różny, ale nie mniej świetny, w swojej kreacji Tatsuya Nakadai) były samurai, który dobrowolnie rezygnuje ze swojego statusu i wstępuje do Yakuzy. Drugi bohater to Hanjiro Tabata (Etsushi Takahashi), chłop marzący o byciu samurajem (gdy to się w końcu staje, dobrowolnie porzuca wymarzony stan). Obydwaj wplątani zostają w intrygę, która postawi ich po przeciwnych stronach toczącego się konfliktu. O ile jeszcze w poprzednich obrazach reżysera, dało się zaobserwować wojowników kroczących ścieżkami wytyczonymi przez honorowy kodeks bushido (Einosuke Kurihara w Samuraju i Toranosuke Shimada w Mieczu zagłady), tak w Zabić! już takich postaci nie spotkamy (nawet samuraje, którym pomaga Genta, nie potrafią współpracować i co rusz wychodzą ich mało etyczne zachowania – pijaństwo, kłótliwość, niepohamowane rządze cielesne, obawa przed śmiercią i inne). Cała klasa bushi jawi się w filmie jako zgraja spiskujących przeciwko sobie wzajemnie bandziorów. Nic nie jest w stanie stanąć im na drodze, nie ma dla nich żadnej świętości (poza pieniędzmi i władzą). W tym kontekście znamienny wydaje się fakt, iż pomimo że scenariusz filmu powstał na podstawie tego samego materiału literackiego co Sanjuro – samuraj znikąd Kurosawy, to obydwa obrazy wydają się dalece od siebie różne. U twórcy Rashomona można jeszcze wytyczyć, pomimo wszystko, granice pomiędzy samurajami postępującymi w sposób godny (siedmiu młodych wojowników oraz tytułowy ronin) oraz tymi, którzy zupełnie zdeptali kodeks bushido (reszta wojowników pojawiająca się w obrazie). 


W Zabić! natomiast bohaterami najbardziej prawymi jest chłop i członek Yakuzy (niegdyś samurai). Wydaje się to być szczególnie ciekawe, gdy pozna się historię tego byłego członka klasy rządzącej. Okazuje się, iż porzuca on swój uprzywilejowany stan z powodu bezlitosnego prawa, pozostając jednocześnie cały czas wiernym duchowi japońskich wojowników (bushido). Sytuacja, w jakiej się znalazł, zmusiła go (lojalność wobec władzy) do zabicia własnego przyjaciela, który usiłował wpłynąć na losy Japonii zmieniając je dla dobra ogółu. Zrozumiawszy swój błąd i beznadzieję sytuacji, w której się znalazł, porzuca dotychczasowe życie, w głębi duszy hołdując jednak cały czas niepisanym prawom tworzącym obraz prawdziwego wojownika. Genta pomimo tego, że nie ma już jakichkolwiek złudzeń co do natury samurajów (czego nie omieszka ciągle zaznaczać, przestrzegając przed wojownikami aspirującego do tego stanu chłopa Hanjiro) decyduje się pomóc młodym siedmiu samurajom, w pewnym stopniu chcąc spłacić dług z przeszłości (wobec swojego nieżyjącego przyjaciela). Najlepszą alternatywą dla przyszłości Japonii zdaje się mówić reżyser są podwaliny, jakie daje bushido ale nie dla stanu wojowników, który zdążył już się całkowicie zdegradować, ale całemu pozostałemu społeczeństwu. Bushi to grupa społeczna, która nie ma do zaoferowania już nic, poza samodestrukcją.


Interesująco powyższe rozważania wyglądają, gdy zestawi się je z historią innego samuraja z filmu Juroty Arao. Przyłącza się on do spisku tylko z jednego powodu: musi zdobyć 30 ryo, by mieć możliwość wykupienia swojej kobiety. Bezlitosne prawo sprawia, że ojciec jego ukochanej Yo, za popełniony błąd musi odpowiedzieć popełniając seppuku. Żona i córka zmarłego wypędzone zostają z klanu, a brak środków do życia zmusza je do świadczenia usług w domu publicznym. Jurota w celu wykupienia Yo, występuje ze służby u swojego suwerena (u którego zapewne nie miałby możliwości zaoszczędzenia potrzebnej sumy) i oferuje swoje usługi jako bezpański miecz do wynajęcia. Nie rezygnuje, w odróżnieniu od Genty, ze swojej przynależności stanowej, co niestety przyczyni się do jego śmierci. Kto wie, co by się stało, gdyby Jurota porzucił swój status społeczny i w inny sposób spróbował rozwiązać swój prywatny problem. Na tym przykładzie jasno można zaobserwować, że klasa samurajów nie ma do zaoferowania (swoim członkom, o społeczeństwu nie wspominając) niczego poza możliwością niechybnej zguby.


Ostatni z opisywanych filmów reżysera, Czerwony Lew można potraktować jako swoiste podsumowanie jego pracy w zakresie jidai-geki. Wprawdzie w 1970 roku kręci on wspomniany już wyżej Zatoichi i Yojimbo ale pomimo, iż i w nim da się zaobserwować echa zainteresowań nurtujących twórcę ("dźwiganie ciężaru" moralności wojownika rozłożone zostaje pomiędzy dwóch bohaterów: ronina oraz wędrownego masażystę), jest to jednak już zupełnie inne kino. "Znani" bohaterowie niejako narzucają reżyserowi granice, których przekroczyć nie sposób. W poprzednim jego obrazie (Zabić!), głównymi bohaterami byli: były samurai i chłop do tego stanu aspirujący. Tak naprawdę jednak ciężar filmu spoczywał na barkach tego pierwszego (i niebagatelne znaczenie miała w tym świetna rola charyzmatycznego Tatsuya Nakadai). Zupełnie inaczej jest w Czerwonym Lwie. Tutaj reżyser na pierwszy plan wysuwa tylko chłopa, który o status samuraja się ubiega (a dodatkowo żeby inny bohater nie mógł konkurować z postacią pierwszoplanową, angażuje do tej roli Toshiro Mifune). Gonzo (Mifune) przyłącza się do "wiatru zmian", który zwiastuje upadek trwającego trzy wieki szogunatu Tokugawa. Chcąc zasłużyć na miejsce (i uznanie) wśród zwycięzców, podejmuje się misji nakłonienia rodzimej wioski do przyłączenia się do "odnowy państwa". 


Interesujące jest to, że zadanie właściwie udaje mu się wykonać (po wielu trudnościach rzecz jasna) nie przelewając przy tym kropli krwi (zapewne inaczej sprawa by się miała, gdyby owej misji podjął się "urodzony" samuraj). Ludzie są tak spragnieni zmian, że z "otwartymi ramionami" przyjmują charyzmatycznego "reformatora". Wystarczający powód i wielka nadzieja tkwi w fakcie, iż "dobrą nowinę" przynosi były chłop, ich niedawny sąsiad, aktualny przedstawiciel klasy rządzącej, były "marny robak", któremu udało się "przekroczyć" stan urodzenia – co potwierdzać ma oryginalne nakrycie głowy, czyli czerwona grzywa (od której wywodzi się tytuł filmu). Jeżeli jemu się udało, to może dla wszystkich jest nadzieja? Tak łatwo jednak nie będzie. Film w swoim ogólnym przesłaniu jest "z musu" optymistyczny, taki właśnie, jak zmiany, które mają nastąpić. Niezwykle wymowna w tym zakresie jest ostatnia scena, w której jedna z okolicznych (uwolnionych przez bohatera) kobiet zmusza do radosnych śpiewów, pozostałych, pojmanych przez wysłanników szogunatu, mieszkańców wioski. Pomimo, iż cała ta "odnowa" okazuje się (na razie) tylko pojedynczym wykroczeniem przeciw obecnej władzy, jest to pierwszy krok, który doprowadzi do prawdziwej rewolucji w kraju. 


Nieważne, że zmiany, które wprowadza Gonzo trwają tylko trzy dni, to i tak więcej niż mieli chłopi w całym swoim życiu. Warto było ryzykować, warto było poświęcić wiele (kilkoro bohaterów, w tym główny, ginie), bo to w końcu doprowadzi (małymi krokami), do tak upragnionej transformacji. Z tego powodu niech wszyscy śpiewają, niech skandują: "Nic się nie stało! Nic się nie stało! To nieważne!" bo pomimo, iż będzie to może radość przebijająca się przez łzy, to i tak "nieważne i nic się nie stało", dlatego, że i tak jest lepiej niż było. Reżyser nie jest już rewolucjonistą, zwyczajnie akceptuje konsekwencje rozpoczętych zmian pomimo tego, iż rzeczywiście na razie, "jedyne co się zmieni, to kwiat oficjalnego herbu", jak mówi ronin Hanzo (Etsushi Takahashi). Zdemoralizowane elity samurajskie zamienią się tylko władzom pomiędzy sobą, jednak nie ma innego wyjścia, bo takie właśnie ówczesne elity Japonia posiada. Jedyna nadzieja w ludziach innych stanów, osobach zakorzenionych w tradycji, w której "żywy" jest duch Japonii (bushido), jednocześnie jednak niezdeprawowanych posiadaniem władzy, którą samuraje dzierżyli od niepamiętnych czasów. 


Z filmów jidaj-geki Kihachiego Okamoto z lat 60. wyraźnie (pomiędzy innymi) przebija się jedno podstawowe pytanie: Dlaczego wojownik musi użyć swojego miecza? Dlaczego musi zabijać? Odpowiedź na to pytanie do prostych i jednoznacznych nie należy. Warto się jednak o nią pokusić. To stan samurajski, ze swoimi skostniałymi strukturami, starającymi się za wszelką cenę utrzymać istniejący status quo, odpowiada za rozlew krwi, którego dokonują wojownicy. Bushido stanowi w tym wszystkim tylko kartę przetargową, którą rządzący rozporządzają wedle osobistych zachcianek, celem usprawiedliwienia swoich, często niemających nic wspólnego z godnym zachowaniem, zachcianek.

Komentarze