Pogorzelisko moralności



                       (Tekst pierwotnie pojawił się w 9 numerze czasopisma internetowego Krata Kultury
                        http://kratakultury.pl/2015/03/05/krata-kultury-9/)


Udany debiut Davida Michoda pt. Królestwo zwierząt, sprawił, że oczekiwania wobec jego kolejnego filmu niebagatelnie wzrosły. Drugi pełnometrażowy obraz reżysera pojawia się po czteroletniej przerwie. Czy sprostał oczekiwaniom? O, tak! Więcej nawet. Jego najnowsze dzieło pt. The Rover deklasuje swojego poprzednika o co najmniej dwie długości. Nie zazdroszczę reżyserowi obecnej sytuacji, bo utrzymać tak wysoki poziom w następnych filmach, będzie naprawdę trudno.


Ideologicznie The Rover jest rozwinięciem problemów podejmowanych w debiucie. W obu filmach reżyser mówi o granicy człowieczeństwa, jednak w The Rover tę granicę, poprzez przyjętą konwencję, znacznie przesuwa. Tutaj ludzi już trudno jest nazwać zwierzętami, gdyż człowiek nie jest wobec drugiego tzw. wilkiem, a potworem, który niszczy wszystko, bez żadnych racjonalnych pobudek. 


Opowiadana historia zdaje się być prosta. Jeden z bohaterów, grany przez Guya Pearce – Eric, próbuje odzyskać skradziony samochód. Jest on dla niego, z niewiadomych początkowo przyczyn,  bardzo drogi. Podczas poszukiwań spotyka brata jednego ze złodziei Reynoldsa (Robert Pattinson) i zmusza go do współpracy. Wspólnie spędzony czas powoduje, że pomiędzy bohaterami nawiązuje się więź… Brzmi znajomo? Schemat jak w typowym męskim kinie drogi, poza jednym drobnym szczegółem – to nie jest typowe męskie kino drogi! Reżyser podważa elementy takiego kina, bawi się z widzem, sprawdza go. W tym celu między innymi umieszcza akcję filmu w przyszłości. Australia przeżywa głęboką "zapaść", po której istniejący dotychczas ład społeczny przestaje istnieć. Świat wydaje się rozbity, na co wskazuje nie tyle "krajobraz po bitwie", co całkowity upadek moralny ludzi. Zawieszone zostają wszelkie normy społeczne - nie obowiązuje żadne prawo ludzkie (ani boskie). Reżyser stawia pesymistyczną tezę, że w takich czasach nawet zwierzęcy instynkt przestanie obowiązywać. Człowiek "zdziczeje" na swój ludzki (lub wypadałoby napisać – nieludzki) sposób, wcielając w życie swoje indywidualne, wykoślawione normy. Wszelkie więzi międzyludzkie zostają zerwane, a relacje osobowe odbywać się będą tylko w granicach własnych, często  irracjonalnych, potrzeb (jak to u ludzi).


Przyszłość, którą oglądamy nie przypomina tej znanej z popularnych obrazów SF. Reżyser pozbywa się części środków stylistycznych przypisywanych temu gatunkowi. Nie ma typowej postapokaliptycznej wizji świata opanowanego przez maszyny, mutantów czy też istoty z innej planety, nie ma rozwiniętej technologii ani wielkich korporacji żądnych zapanowania nad światem. Nie ma także wyludnionej ziemi. To co wiemy, to że stało się coś, co zmieniło na zawsze obraz i funkcjonowanie naszej planety, a informują nas o tym napisy z początku filmu, pojawiające się co jakiś czas uzbrojone wojsko oraz kilka niepokojących scen (np. ukrzyżowani ludzie wzdłuż drogi, którą podążają bohaterowie). 


Pozostała część świata przedstawionego wyciągnięta jest jako żywo z ram westernu. Reżyser bawi się schematami kina gatunku, rozprawia o przyszłości przenosząc widza poniekąd w przeszłość. Niezaludnione bezkresne przestrzenie pustynne dają mu możliwość "skopiowania" warunków panujących na Dzikim Zachodzie. Jednak nie tyle chodzi o otoczenie, co o bohaterów, którzy są niczym kowboje w świecie, gdzie o być albo nie być decyduje sprawność w posługiwaniu się bronią (czego główny bohater jest modelowym przykładem). Z tego punktu widzenia plenery w filmie grają rolę podwójną. Z jednej strony legitymują odwołania do gatunku westernu, z drugiej zaś, stanowią kontrast gorącego otoczenia, które po zetknięciu z moralnością bohaterów jawi się niczym pustynia, ale lodu.


Wyśmienite w filmie są te sceny, gdzie obserwujemy początek relacji, które, z racji osobowości bohaterów, nigdy nie nastąpią. Przykładowo - przed finałową akcją, Reynolds podchodzi do odpoczywającego Erica i wspomina o pieniądzach, które są własnością jego brata. Sugeruje, że po wszystkim mogliby razem z nimi uciec. Bohater już przekreślił relacje łączące go z krewnym, zastępując je człowiekiem, który jest mu całkowicie obcy. Ciekawsza jest jednak reakcja Erica na te słowa. Obserwujemy twarz bohatera (zwróconą przodem do widzów), która mówi więcej niżeli dziesiątki słów. Zdziwienie, zakłopotanie, szok, a nawet trochę strach przed relacją, która powstała wbrew intencjom bohatera. Najchętniej by stamtąd uciekł (scena w której wsiada do odnalezionego samochodu), jednak coś go powstrzymuje. Może podczas tej swoistej "podróży" także w nim coś się zmieniło? Nie łudźmy się jednak, bohater jest modelowym przedstawicielem świata bez zasad, nie znoszącego żadnych przyjaznych relacji w stosunku do kogokolwiek. Postać głównego bohatera w filmie jest wyjątkowo okrutna. Identyfikujemy się z jej działaniami, ale tylko z ciekawości (dlaczego tak bardzo zależy mu na tym samochodzie?) oraz dlatego, że nie ma dla niej sensownej alternatywy. Jest wprawdzie postać grana przez Pattinsona, ale jej ułomność dyskwalifikuje ją już na wstępie.W taki oto sposób, przez film prowadzi nas antybohater, który nie tylko nie chce tego "zgniłego" świata zmieniać, przeciwnie, to on tę "zgniliznę" rozprzestrzenia. Na końcu filmu odnaleziony krewny Reynoldsa pyta bohatera, co zrobił z jego bratem? Pomimo zaprzeczenia, w oczach Erica pojawia się niepewność. Możliwe, że do bohatera dotarło czym w tym świecie jest, co jego osoba utożsamia. Ogień, który na końcu rozpala, jest swoistym oczyszczeniem, jednak nie tyle dla niego, tylko dla tych wszystkich, którzy się z nim zetknęli. Finałowa scena dopełnia obraz moralnego upadku człowieka, którego już nawet zwierzęciem nazwać nie wypada.


Na koniec, po prostu nie wypada nie wspomnieć o Pattinsonie, który swoją rolą zaskakuje.  Do tej pory kojarzony przede wszystkim z wampirzą sagą Zmierzch, skutecznie próbuje zerwać ze swoim dotychczasowym wizerunkiem. Film właściwie "niesiony" jest na barkach dwóch głównych bohaterów, przy czym Pattinson nie ustępuje swojemu partnerowi (Guy Pearce) nawet na krok.


The Rover to zdecydowanie wydarzeniem ubiegłego roku, a już z pewnością film wielki. Obraz jednak przepełniony jest taką dawką pesymizmu, że trochę obawiam się o kolejny film reżysera. Kontynuacja tematyczna będzie musiała być naprawdę dołująca. Nie zmienia to oczywiście faktu, że będę na owo dzieło oczekiwał z niekłamaną niecierpliwością.

Komentarze