O dwóch takich, co ukradli western


(Tekst miał się pierwotnie ukazać w "Kracie Kultury")
 
Barquero w reż. Gordona Douglasa z 1970 roku należy do grona westernów zapomnianych. Ze względu na fabułę i podejmowaną problematykę, pozornie wtórny, w rzeczywistości prezentuje ciekawy głos w dyskusji na temat upadku Dzikiego Zachodu. Na pierwszy rzut oka scenariusz wydaje się infantylny. Mamy tytułowego Barquero (Lee Van Cleef), który swój przydomek otrzymał od profesji, jaką aktualnie się para. To dzięki jego barce, przez niebezpieczne wody rzeki przeprawiać się mogą przybywający zewsząd osadnicy. Zrządzenie losu sprawia, że na brzegu pojawiają się bandyci. Od tego momentu cała historia w filmie skupiać się będzie na ich próbie przedostania się na drugą stronę rzeki. Fabuła szczątkowa, ale będąca doskonałym pretekstem do ukazania dwóch, stojących do siebie w opozycji postaw ludzi – osób, które z gruntu Dzikiego Zachodu wyrosły. 
Pierwszym z bohaterów jest tytułowy Barguero. Pozornie postać szablonowa – ot, kolejny kowboj, mierzący się z przemijaniem "starego" Dzikiego Zachodu. Kiedy przyjrzeć się mu jednak dokładniej, wyrywa się z ram obowiązującego schematu. To prawda, że jest swoistym "dinozaurem", który musi jako gatunek wymrzeć (jak wypomina mu to jedna z bohaterek), ale od jemu podobnych bohaterów (np. Billego z filmu Sama Peckinpaha: Pat Garrett i Billy Kid) odróżnia go fakt, iż pogodził się z następującymi zmianami. Więcej nawet, wszystko wskazuje na to, że chce być jednym z elementów tego kształtującego się "nowego świata". Co prawda nigdy nie zasymiluje się całkowicie, ale chce być w pobliżu, tak, by móc być "wykorzystywanym" lub, jak kto woli, by móc wykorzystywać. Jako prawdziwy twardziel "starego" Dzikiego Zachodu, nie usuwa się w cień, nie buntuje, tylko na swój sposób dostosowuje. Zamieszkuje wśród osiedleńców, buduje barkę i za pieniądze przeprawia chętnych na drugą stronę rzeki.  "Posiada" własną "dziką" kobietę, jednak w głębi duszy pragnie żony jednego z osadników. Pomimo odejścia w cień, działa cały czas według własnych zasad. To osadnicy są od niego zależni, to w nim widać rzeczywiste korzenie Dzikiego Zachodu. 
Wraz ze stabilizacją pojawia się i wyzysk. Nieobyci w kwestiach przemocy przybysze skierują swój błagalny wzrok w stronę tradycji, ostoi, podwalin, które kształtowały Dziki Zachód - czyli do ludzi pokroju głównego bohatera. To nie Barquero będzie musiał o cokolwiek prosić, bo wszystko będzie mu dobrowolnie dane. Obrazową w tej kwestii jest scena, w której żona jednego z osadników (ta, której bohater pożąda) oddaje się mu dobrowolnie. Zadzierająca głowę, dumna, zawsze z pogardą patrząca na nieujarzmionego kowboja, przyjdzie do niego ze spuszczonym wzrokiem oferując dosłownie wszystko, gdy nad życiem jej męża zawiśnie widmo nieznanego zła. Pomimo swojej głębokiej pogardy względem prymitywizmu pogromcy Dzikiego Zachodu, zdaje sobie sprawę, że tylko w nim może pokładać jakąkolwiek nadzieję.
Powyższą scenę odczytywać można również w bardziej symboliczny sposób: aby powstało nowe państwo (Stany Zjednoczone), przybywający na zachód farmerzy (żona więzionego osadnika) korzystać muszą z dobrodziejstw dorobku wypracowanego przez nieokiełznanych kowbojów (Barquero). Osadnicy wyprą, a w konsekwencji i "zabiją", starych pogromców prerii, będąc jednak zależnym od ich doświadczenia i wiedzy. 
Postać drugiego z głównych bohaterów filmu nosi znamiona tragizmu (oczywiście, gdy pominiemy fakt, iż nie jest on postacią pozytywną). Jacob (rewelacyjny Warren Oates) jest przywódcą bandy złodziei. Grupę trzyma twardą ręką często egzekwując posłuszeństwo siłą (przeważnie autorytetu). Ostatnio jednak coraz trudniej jest mu utrzymać się na szczycie przestępczej piramidy. Napad na bank, którego jest inicjatorem, ma być jego triumfem – i tak jest, do czasu natknięcia się na przeszkodę w postaci tytułowego Barquero. Jacob zmuszony zostaje do działania pod presją swoich własnych ludzi (którzy co jakiś czas posuwają się do dezercji) oraz sytuacji z zewnątrz (groźba pościgu). Cała odpowiedzialność za, bądź co bądź, przypadkową sytuację spada tylko na niego. Jego kompanów ten problem (niemożność przeprawienia się przez rzekę) nie interesuje. Jedyne, co robią, to wywierają presję na przywódcę, niby pozorną, lecz dla Jacoba dotkliwą. Bohater zaczyna coraz bardziej miotać się w nierozwiązywalnej sytuacji, zaliczając co rusz kolejne niepowodzenia. Jakby tego było mało, jego prawa ręka Fair (John Davis Chandler) wydaje się tylko czyhać na potknięcie swojego szefa. Aluzjami podkreśla światłość swojego umysłu, zestawiając go z prymitywizmem działań przełożonego. 
Od pewnego momentu Jacob staje się niczym dzikie zwierzę w nazbyt małej klatce. Obija się od jej ścian wzbudzając w sobie tym większą wściekłość, która w konsekwencji przechodzi we frustrację graniczącą z szaleństwem. Pod koniec filmu jego działania nie są już skierowane na rozwiązanie problemu, tylko na desperackie (z gruntu skazane na niepowodzenie) próby przywrócenia świetności własnego imienia. Momentem granicznym w tej kwestii jest scena, w której przestępcy tracą (odbity zostaje przez Barquero) jedyną kartę przetargową, jaką był zakładnik. Dowiedziawszy się o tym Jacob, z szaleństwem wypisanym na twarzy, wchodzi w odmęty rzeki, strzelając do niej i złorzecząc: "Zastrzeliłem rzekę". Jest to bodajże najmocniejszy moment w filmie. Sytuacja przerosła Jacoba – został pokonany, ale nie przez innego kowboja (co dopełni się w finale), a przez czynniki zewnętrzne, przez coś, czego nigdy nie był w stanie kontrolować. W odróżnieniu od głównego bohatera (Barquero) Jacob nie próbuje dostosować się do zmieniającej się rzeczywistości – przeciwnie, próbuje w pojedynkę się z nią zmierzyć. Przypomina w tym trochę człowieka walącego głową w mur. Skutek może być tylko jeden: "pojedynek" z rzeką, czyli szaleństwo.
Dochodzimy do tragizmu bohatera. Na początku, jego nogi "podcięte" zostają przez własnych towarzyszy. Ich niesubordynacja, wieczne niezadowolenie, ciągłe pretensje, próba zmiany przywódcy zachwieją jego spokojem, niczym trucizna podawana sukcesywnie w małych dawkach. Dawny styl przewodzenia przestaje się sprawdzać, co powoduje, że Jacob powoli zaczyna balansować na granicy wybuchu. Czarę goryczy przechyla barka, która (jak to wynika z jej natury) najzwyczajniej odpływa. Drewniany, prymitywny wytwór rąk ludzkich staje się końcem wielkiego przestępcy, symbolem współczesności, nie jako wynalazek, a ingerencja człowieka w naturę zwiastująca postęp. Interesujące jest również to, że prognostą tej nowoczesności jest nikt inny jak "dinozaur" Dzikiego Zachodu, czyli Barquero. W "nowym świecie", nie ma ratunku dla reliktów przeszłości i albo się do tego "pędzącego pociągu" o nazwie postęp, wsiądzie, albo rozgniecie on opornych, jak to się stało z Jacobem.
Film oprócz starcia postaci występujących w fabule, oferuje również ich  pojedynek aktorski. Lee Van Cleef, to ikona kina. Jest on, moim zdaniem, bardziej niż Clint Estwood, Gary Cooper, czy nawet (nielubiany przeze mnie) John Wayne, twarzą westernów. To dla Van Cleefa właśnie sięgnąłem po ten mało popularny tytuł. Jakie było moje zaskoczenie gdy "pokonany" został przez szarżującego Warrena Oatesa. Zachowanie filmowego Jacoba tętni tak żywą desperacją, że bez wysiłku przyćmiewa wszystkich pozostałych bohaterów - wliczając w to postać graną przez Lee Van Cleefa (w sumie nie powinno mnie to dziwić ponieważ, to właśnie jego osoba w tak perfekcyjny sposób oddała koszmar szaleństwa w późniejszym o cztery lata wyśmienitym filmie Sama Peckinpaha Dajcie mi głowę Alfredo Garcii). Przysłowiowym strzałem w dziesiątkę było zaangażowanie obydwóch głównych aktorów. Stanowią oni w obrazie Douglasa trzon, kręgosłup bez którego byłaby to tylko marna opowiastka znad Dzikiego Zachodu.

Komentarze