Całkiem niegroźna "choroba"

Od niedawna na firmamencie kina grozy rozbłysła nowa gwiazda: Adam Wingard się nazywa. Głośniej o tym twórcy zrobiło się w 2011 roku, gdzie to na festiwalu w Toronto pokazany został jego, moim zdaniem, najlepszy film: You're Next. W swoich filmach reżyser czerpie garściami z poetyki filmów lat 80., nie tylko powielając ówczesne schematy, ale również twórczo je rozwijając i uzupełniając o interesujący go w danym momencie element. You're Next jednak nie jest jego pierwszym filmem, a Wingard już wcześniej realizował obrazy będące hołdem względem lat 80.
Jednym z pierwszych i zarazem najbardziej udanych filmów jest niskobudżetowy horror klasy B, Home Sick (2007). Reżyser zastosował w nim strategię wyolbrzymiania cech określających filmy sprzed 30 lat. W rezultacie powstaje groteskowy obraz, do określenia którego z powodzeniem stosować można drugi człon jego tytułu, czyli "chory" - z tym, że zdecydowanie nie w znaczeniu pejoratywnym. W tym "szaleństwie" bowiem jest metoda. Fabuła w filmie uproszczona została do granic możliwości i ma to również swoją przyczynę. Twórcy slasherów z lat 80/90. próbowali "komplikować" na siłę fabułę (szczególnie gdy mieliśmy do czynienia z n-tą kontynuacja jakiejś serii np. Friday the 13thHalloween, A Nightmare on Elm Street i inne), co sprawiało, że filmy stawały się przez to jeszcze bardziej groteskowe. By to przejaskrawić, w Home Sick fabuły właściwie nie ma i da się ją streścić w zaledwie kilku zdaniach.
Na mało udanej imprezie pojawia się nieznajomy, który proponuje domownikom dziwną "grę": wszyscy mają wymienić osoby których nienawidzą. Problem polega na tym, że jeden z bohaterów w zdenerwowaniu wymienia nazwiska wszystkich uczestników imprezy. Przybysz ostatecznie odchodzi, ale od tej chwili zaczynają ginąć wymienieni ludzie. Bardziej uproszczonego schematu fabularnego być już chyba nie mogło. Jednak, jak to w takich produkcjach bywa, fabuła jest li tylko dodatkiem - powodem, dla którego postać 1 udaje się na spotkanie z postacią 2 poruszając się z punktu A do punktu B.
Prawdziwe formalne "smaczki" zaczynają się, gdy zatrzymamy się dłużej na bohaterach. Nie są to już nastolatki, jak to było (i nadal jest) normą w popularnych slasherach, a ich o kilka lat starsze wersje. Większość z bohaterów już pracuje lub "obija się" gdzieś bez celu. Generalnie są starsi i o wiele bardziej "popierniczeni". W obrębie schematu slashera pozostaje fakt, że pierwszymi ofiarami szalonego mordercy zostają najbardziej wredni bohaterowie filmu (rozwiąźli seksualnie, "dający się we znaki" innym). W Home Sick absolutnie wszyscy bohaterowie są nienormalni. By to ukazać, obraz wprost tapla się w grotesce. Idealnym przykładem jest postać Candice (Tiffany Shepis).
Po wspomnianej nieudanej imprezie bohaterka udaje się do jednego z kolegów. Nie bawiąc się w uprzejmości - mówiąc kolokwialnie - zaciąga go do łóżka (bohater niezbyt mocno się broni;). Nie zaprzątają sobie obydwoje głowy faktem, iż mężczyzna ma dziewczynę. Po wszystkim kobieta wraca do własnego domu, gdzie na podłodze leży "wypatroszona" przez mordercę matka. Co w takiej sytuacji robi bohaterka? W narkotycznym transie rozpoczyna swój chory "taniec": Ciągle śmiejąc się histerycznie, tapla się w krwi swojej rodzicielki, siłując się z jej martwym ciałem. "Zabawa" jest na tyle udana, że na zakończenie pozostaje już tylko skąpać się we własnych wymiocinach, które wcześniej oddaje na trupa. Jest to bodajże najbardziej groteskowy moment w filmie. Postać horrorowej bad girl zostaje przejaskrawiony do granic wytrzymałości widza. To już nawet nie jest okropne, a trochę śmieszne (gdy w odpowiedni sposób na to popatrzeć). Podobnie jest z pozostałymi postaciami, które stają się karykaturami swoich odpowiedników sprzed trzydziestu lat.
Rys charakterologiczny bohaterów to niejedyny przerysowany element w filmie. Istotną częścią składowa tej zabawy twórców z widzem jest ukazywana przemoc. W filmie mamy do czynienia z jej prawdziwym festiwalem. To nie są cienie na ścianie czy też zbliżenia dłoni dzierżących narzędzia zbrodni. Twórcy celowo nurzają się w makabrze i dosłowności (odrąbywanie głowy, rozcinanie stopy, przebijanie głowy nożem przez usta itp.), by ją wykonaniem przejaskrawić. Niedostatki budżetowe w pewnym stopniu oddzielają od widza okropieństwa, których jest świadkiem. Przestaje to być tak bardzo realne, a poprzez to staje się znośne. Podobny zabieg zastosowany został w rewelacyjnym i o wiele bardziej brutalnym Ichim zabójcy (Koroshiya 1, Takashi Miike, 2001). Autor celowo tam odrealnia, "ukomiksowuje" ukazaną przemoc, by zdystansować widza wobec tego, czego będzie świadkiem na ekranie. Adam Wingard podąża tym samym tropem, na którym dosłowność kłóci się ze sztucznością, a makabra z groteską (głowa rozbijana młotkiem niczym u gumowej lalki, wyrywanie paznokci jak u manekina). Ciekawie w filmie prezentuje się również jego forma, gdzie reżyser często różnicuje ujęcia stosując różne techniki, jak zbliżenia czy zwolnienia. W specyficzny sposób stosowana jest również muzykę, która przez to nadaje swoistego charakteru produkcji.
Adam Wingard razem z Ti Westem stanowią obecnie elitę wśród amerykańskich twórców horroru. Tworzą obrazy bardzo przemyślane, pełne miłości do kina i do gatunku, który reprezentują. Robią filmy dla szerokiego grona widzów, jednak pomimo tego każdy ich obraz naznaczony jest indywidualnością, nie zawsze trafiającą do masowej publiczności. Dobrze, że trwają przy swoich artystycznych wyborach, bo dzięki temu mamy okazję obcować na gruncie horroru z bardzo wyrazistym kinem autorskim.

Komentarze