Nienawistna czwórka - maj




10 Cloverfield Lane /2016/ – reż. Dan Trachtenberg

Podoba mi się pomysł stworzenia jednego "świata", w którym różni filmowcy mogą snuć swoje własne i niezależne opowieści. Na takim koncepcie można by stworzyć nowy rodzaj podgatunku filmowego, np. mockumentu. Historia zamyka się (dosłownie) w ramach schronu, w którym to bohaterowie zostają zamknięci. Przez większość czasu odkrywamy powody tego zamknięcia oraz rzeczywiste pobudki osoby, która do tego stanu rzeczy doprowadziła.  Na tym poziomie mamy do czynienia z thrillerem z elementami dramatu. Sama końcówka natomiast, wpasowuje obraz w ramy rasowego filmu Sci-Fi. Dla widzów, którzy nie widzieli wcześniej Projektu: Monster (Cloverfield, reż. Matt Reeves, 2008) może to być spore zaskoczenie (biorąc pod uwagę fakt, że zdecydowana większość obrazu nie przygotowuje nas na to).

Aby nie zdradzać zanadto fabuły napiszę jedynie, że film ma świetną główną bohaterkę, która ani na moment nie traci zimnej krwi i z opanowaniem godnym stoika próbuje przetrwać całą sytuację. Jest zaradna, zdecydowana, trzeźwo myśląca i odważna. Przypomina mi główną bohaterkę innego filmu - horroru: Następny jesteś ty (You're Next, reż. Adam Wingard, 2011), która równie zaradnie (jak nie bardziej) "kopie tyłki" oprawcom. Może mamy możliwość obserwować narodziny specyficznej tendencji? Się okaże. 
(ocena: 7-8/10)


New World (Shin-sae-gye) /2013/ - reż. Hoon-jeong Park

Film, w którym widocznie pobrzmiewają dalekie echa Infernal Affairs: Piekielna gra (Mou gaan dou, reż. Wai-keung Lau, Alan Mak, 2002) i nie jest to bynajmniej żaden zarzut. Uderzająco podobny jest szczególnie punkt wyjścia opowiadanej historii. Mamy policjanta, który od wielu lat, "pod przykrywką", infiltruje niebezpieczną grupę przestępczą. Mamy inspektora, który nadzoruje całą operacją i wprowadza w życie swój "chytry" plan. Brakuje nam tylko "kreta" w gronie stróżów prawa. Na jego miejsce wprowadzona zostaje niejednoznaczna postać Cheong Jeong (Jeong-min Hwang) przyjaciela ("brata") głównego bohatera. To miedzy nimi dojdzie do "starcia", które to odmieni bohatera i pchnie film na zupełnie inne tory niż wspomniany już Infernal Affairs
Wszystko co najlepsze w filmie rozgrywane jest na poziomie psychologii postaci. Policjanci w osobie komisarza i jego przełożonych, jawią się niczym banda "przestępców", którzy nie zważają na cenę swoich postępowań, ani nie uznają żadnych zasad. Działają niczym syndykat zbrodni. Z drugiej strony mamy do czynienia z organizacją, która pomimo przestępczych korzeni, ma w sobie (bardziej niż policja) ducha honoru i lojalności przyjaciół (pomimo, iż zakopane jest to pod pokładem szpanerstwa i udawanej beztroski). W świecie w którym symptomów prawości ciężko dopatrzeć się u stróżów prawa, naturalnym jest zwrócenie się w stronę tylko własnego interesu. Szczególnie, gdy jawi się on nam jako mniejsze zło. Naprawdę świetne kino.
(Ocena: 8/10 i film trafia do grona moich ulubionych)


We Are the Best! (Vi arbast!) /2013/ - reż. Lukas Moodysson

Moodysson od zawsze lubował się w obrazowaniu życiowych wyrzutków (Tylko razem, 2000, Kontener, 2006). Nie inaczej jest w przypadku jego najnowszego filmu, w którym za bohaterki obiera ponownie (po Fucking Amal, 1998) nastoletnie uczennice. Fabuła filmu skupia się na dwójce dziewczyn lubujących się w stylu punk. Przez zbieg okoliczności dziewczyny zakładają zespół muzyczny. Żadna z nich nie potrafi śpiewać i na niczym grać, lecz nie o to im chodzi. Muzyka stanowi kolejny element umożliwiający pełne wyrażanie samych siebie. W krótkim czasie do dziewczyn dołącza kolejny wyrzutek szkolny, tym razem potrafiący dobrze grać na gitarze. Muzyka zespołu zaczyna nabierać lepszego brzmienia. 
Zdziwiłby się ten, kto myśli, że jest to film o zespole, lub chociażby o muzyce (której jest w filmie bardzo dużo). Moodysson mówi o dojrzewaniu, o związanych z tym problemach, tych małych i tych trochę większych. Przenosi się wraz z bohaterkami do początku lat 80., gdzie z nostalgią opowiada o własnych latach młodości. W filmie wręcz czuć jest namacalną sympatię do bohaterek. Reżyser odchodzi od krytycznej i "beznadziejnej" stylistyki (tak bardzo obecnej w jego ostatnich filmach), na rzecz przyjemnej gloryfikacji przeszłości połączonej z tęsknotą za czymś, do czego nie można już powrócić. Całkiem ładny film.
(ocena: 7/10)


Riaru Onigokko /2013/ - reż. Shion Sono

Lubię Shiona Sono ponieważ przez jego filmy przebija się taka dzikość, takie szaleństwo, które mi szczególnie odpowiada. Nie zawsze ono do mnie w stu procentach trafia, nie zawsze go do końca rozumiem, ale jak już mnie "walnie", to tak, że kładę się na łopatki (jak to miało miejsce z Cold Fish, 2010).
Riaru Onigokko  "kupił" mnie początkową sceną w autobusie, która ścięła mnie z nóg (wraz z karoserią pojazdu;). Później jest szokująco, groteskowo (absolutnym zwycięzcą w tej kategorii jest pan młody ze świńską mordą, podążający za bohaterkami wykonując różne akrobacje) ale w żadnym razie niegłupio. Sono snuje filozoficzną opowieść o naszym istnieniu, której całego sensu do końca nie pojąłem, ale nie zmienia to faktu, że wrażenie pozostawił, jak najbardziej pozytywne. Na uwagę zasługuje praca kamery, która "niesie" nas ponad głowami bohaterów oraz bardzo dobra muzyka potęgująca wrażenie obcowania z nieznanym. Tak już jakoś mam, że gdy obraz mnie intryguje, to podążam za twórcą nawet wówczas, gdy prowadzony jestem po omacku.
(Ocena: 6/10)

Komentarze