Nadchodzą barbarzyńcy (cz. 2)





Ragnar z innymi bohaterami stanowią szczegół w szerszym kontekście serialu, który posiada ambicję, by ukazywać losy skandynawskich plemion, wyruszających na podbój państw europejskich, siejąc przy tym (bo jakże można by było inaczej) zniszczenie i trwogę. Plemion, których świetność w tym czasie jednocześnie rozkwita i więdnie. Mam z tym serialem pewien problem. Z jednej strony bardzo mi się podoba: bohaterowie oraz świat przedstawiony cywilizacji, która "potrząsnęła" światem. Duży nacisk twórcy kładą na ukazywanie obyczajów, co stanowi dobry sposób na historyczną edukację. Fabuła ciekawi, tworząc w miarę spójną opowieść. Wszystko jest niby na swoim miejscu ale… No właśnie, zawsze musi być to nieszczęsne ale.


Forma serialu daje wyśmienitą okazję do pokazania, krok po kroku, przeobrażania się bohaterów. Twórcy seriali dzięki czasowi antenowemu, którym dysponują, mają możliwość zobrazowania wiarygodnych, z psychologicznego punktu widzenia, zmian w bohaterach. Do tej pory w filmach fabularnych było to problematyczne, mając do dyspozycji w najlepszym przypadku do 180 minut trwania filmu(co nie oznacza, że niemożliwe). Spore elipsy czasowe mogą powodować u widzów wrażenie pewnego niedosytu. Ostatnimi laty serial wyprzedził i zdeklasował w tej kwestii swoich starszych "kolegów" z dużego ekranu.


Za przykład niech posłuży rewelacyjny Breaking Bad (2008 – 2013), gdzie ramy serialu uwiarygodniają przemianę bohatera z nauczyciela fajtłapy do bezwzględnego bosa narkotykowego, potrafiącego przechytrzyć największe tuzy podziemnego półświatka. Odbywa się to na oczach widzów, krok po kroku, w konwencji pędzącego na złamanie karku dramatu sensacyjnego. Przemiana jest stopniowa, z odcinka na odcinek, i dlatego prawdziwa. Twórcom udaje się nie zgubić nawet na chwilę wiarygodności psychologicznej. Chciałoby się napisać, że podobnie jest w Wikingach, ale nie mogę. O ile postać Ragnara przedstawiona jest w miarę wiarygodnie, to do zachowań innych postaci serialu można mieć poważne zastrzeżenia. Są to w danym momencie może i szczegóły ale, gdy popatrzymy na serial jako całość, jest to symptomatyczne, a przez to może przeszkadzać.


Mógłbym przytoczyć wiele sytuacji na poparcie moich zarzutów, ale skupię się jedynie na dwóch. Pierwsza z nich dotyczy Athelstana, czyli najbliższego przyjaciela Ragnara. Bohater  jest mnichem, który pojmany zostaje przez wikingów podczas jednej z wypraw. Żyje tylko dzięki Ragnarowi (zaciekle bronił pisma świętego, co zaintrygowało najeźdźcę). W wiosce wikingów szybko przestaje być więźniem i powoli staje się członkiem rodziny nowego władcy. Opowiada Ragnarowi o swoim świecie, uczy go jego zasad, samemu również przyswajając kulturę barbarzyńców. Na kolejnej wyprawie staje do walki razem z wikingami ale już nie jako ich przeciwnik, a sprzymierzeniec. Pojmany do niewoli przechodzi "ponowną" przemianę, a później kolejną… Aż się chce napisać, że facet ewidentnie "czegoś" szuka. Nie te przemiany są jednak problemem (bo obiektywnie da się jeszcze w nie uwierzyć), a sposób ich przedstawienia. Zdecydowanie z nich wszystkich najgorzej wypada pierwsza. Nadspodziewanie łatwo, z zagorzałego wyznawcy Chrystusa, Athelstan wchodzi w świat barbarzyńskich bogów. Na ekranie zaprezentowane to zostało niczym po "pstryknięciu palcami" lub po przysłowiowym "machnięciu czarodziejską różdżką". W jednym dniu był chrześcijaninem, w drugim, "przyszywanym" wikingiem. Ja wiem, że to strach, fascynacja, zwątpienie, a to wszystko nie odbywało się na przestrzeni kilku dni, a co najmniej miesięcy, ale w tym właśnie tkwi sedno problemu: ja to wiem, zdaję sobie z tego wszystkiego sprawę, ale potwierdzenia moich przypuszczeń próżno doszukiwać jest na ekranie.


Drugi przykład dotyczy najnowszego sezonu i jest łatwiejszy do dostrzeżenia. W celu przypieczętowania swojej zdrady, Rollo bierze za żonę księżniczkę francuską. Od początku ich związku niechęć młodej władczyni do nieokrzesanego wikinga każe widzom sądzić, że zgoda pomiędzy nimi na długo nie zagości. Księżniczka ostentacyjnie ignoruje męża i wyśmiewa. Gdy już ma dojść do rozwodu, sytuacja ulega zmianie. Ta nieustępliwa w swej pogardzie i odrazie względem barbarzyńcy kobieta przekonuje się do jego osoby natychmiast po tym jak usłyszy, że Rollo nauczył się jej języka ojczystego. Cała powłoka nienawiści pęka niczym bańka mydlana, bo Rollo nauczył się francuskiego? Nawet gdy przyjąć, że ta odraza była tylko maską, za którą kryła się fascynacja dzikością, nawet gdy przyjmiemy, że od samego początku tych dwoje "wpadł sobie w oko" (podczas oblężenia zamku), twórcy nieumiejętnie ich zbliżenie przedstawili. Trąci to wszystko fałszem i uproszczeniami, a to sprawia zawód, bo możliwości przecież były. Przytaczane "nieścisłości" psychologiczne nie są jedynymi i, co prawda, nie przeszkadzają jakoś wyjątkowo mocno w seansie, lecz nie sposób o nich zapomnieć.


Na końcu pierwszej części czwartego sezonu znienawidzony wódz powraca do swoich ludzi. Pomimo zachęt, nikt nie kwapi się do dźwigania na swoich barkach jarzma przywództwa. Mogło to być bardzo dobre podsumowanie historii wielkiego wodza. Twórcy postanowili inaczej. Zapewne, dużo kwestii pozostało otwartych, dużo niepowyjaśnianych wątków, które proszą się o domknięcie. Niedługo okaże się czy twórcy mają dobry powód na kontynuowanie historii wikinga, który marzył o wielkości i którego ta wielkość ostatecznie przygniotła.

Komentarze