Nienawistna czwórka – wrzesień






The Duel /2016/ – reż. Kieran Darcy-Smith

Western z zacięciem psychologicznym, to ciekawa odmiana w ramach gatunku. Na pierwszy plan wysuwają się pogmatwane relacje pomiędzy trójką bohaterów: mężem Davidem Kingstonem (Liam Hemsworth), jego żoną Marisol (Alice Braga) i "wielebnym" Abrahamem Brantem (Woody Harrelson). Zastanawiałem się, co by się stało, gdyby główny bohater nie zabrał ze sobą swojej żony na kolejną "misję"? Najpewniej bardzo szybko zostałby zastrzelony przez ludzi "wielebnego", a film nie byłby tym czym jest teraz. Żonę jednak bohater zabrał, co sprawiło, że stała się centralną osią niemalże całej akcji.


Bój, który bohaterowie stoczą o kobietę wychodzi poza standardowe ramy znanych opowieści z dzikiego zachodu. Marisol, w ujęciu twórców, to dzikość, która potrzebuje ujarzmienia. Nie można zadowolić się półśrodkami, nie można takiej zmysłowości otrzymać w prezencie, trzeba o nią zawalczyć, a najlepiej "wyszarpać" ją przeciwnikowi prosto z gardła (wraz z jego życiem). Nie liczy się człowiek, jego honor, dobro czy czułość. Taka "dzikość" dążyć będzie zawsze do innej "dzikości". Dobroć i szczęście jest relatywne, dlatego nieprzewidywalne. Pierwiastek żeński, przede wszystkim podświadomie, ale nie tylko, ulega z rozkoszą pierwotnemu instynktowi i oddaje się najsilniejszemu (bardziej charyzmatycznemu) osobnikowi. 


Czy warto było? Gdy chodzi o naturę nie ma czasu na refleksję. Istotna jest chwila, moment, w którym osoba zostanie przez drugą dopełniona. Szczęście osiągnie się tylko wówczas, gdy zrobi się to na własnych warunkach. Niemalże feministyczny charakter obrazu skręca znaczeniowo w mocno szowinistyczną (czy wręcz mizoginistyczną) stronę. Co przeważa? To, niech każdy widz oceni samodzielnie.
Ocena 7/10






Blair Witch /2016/ – reż. Adam Wingard

Duże nadzieje, jakie wiązałem z nowym filmem o wiedźmie z Blair wynikały co najmniej z dwóch przesłanek. Po pierwsze i najważniejsze, pierwowzór z 1999 r. raczej umiarkowanie przypadł mi do gustu. Strasznie rozwleczony, bronił się jako "straszak" jedynie w finałowych sekwencjach. Nuda, do pewnego stopnia, "zabiła" oryginalny koncept formalny obrazu. Druga przyczyna moich rozbuchanych nadziei względem filmu wynikała z faktu, iż za reżyserię zabrał się nie kto inny jak utalentowany twórca i zagorzały entuzjasta horrorów: Adam Wingard - twórca m.in. rewelacyjnego Następny jesteś ty (You're Next, 2011).


Niestety nie mogę napisać, by moje oczekiwania zostały w pełni zaspokojone. Co prawda, twórcy podkręcili akcję do tego stopnia, że przez cały czas trwania seansu "coś się dzieje", jednak im bliżej końca, tym mniej interesowałem się losami bohaterów (który notabene, z góry były przesądzony). Na gruncie tego gatunku filmowego jest to grzech niewybaczalny. Wszyscy bohaterowie wydają się być bezbarwni i schematyczni jakby twórcy czerpali jedynie z szerokiego wachlarza znanych już ofiar horrorowego uniwersum.
Ocena 5-6/10




Pitbull. Nowe porządki /2016/ - reż. Patryk Vega


Patryk Vega powinien zajmować się wyłącznie kręceniem filmów traktujących o pracy stróżów prawa. Robi to z pazurem i pomimo, że jego obrazy dalekie są od doskonałości, mają swój specyficzny charakter. W Nowych porządkach reżyser powraca, wraz z nowym głównym bohaterem, na stare i znane z poprzedniego filmu kinowego i serii TV śmieci. Jest w tym dużo świeżego oddechu i fajnych pomysłów. Największą jednak zaletą filmu są bohaterowie. 


Niesamowicie charyzmatycznie wypada (i to był strzał w dziesiątkę) nowy główny bohater Majami (Piotr Stramowski), który godnie zastępuje Despera (Marcin Dorociński). Grabowski, Królikowski i Kula powracają, jednak stanowią już tylko sympatyczne tło. Fabuła w filmie koncentruje się na konflikcie z bandą Babci (Bogusław Linda). Nigdy za Lindą nie przepadałem, jednak w tej roli aktor po prostu błyszczy. Udanie rewersuje graną przez siebie w przeszłości kultową, co dla niektórych, postać Franza Maurera z dylogii Psy. Bardzo dobrze napisane są również postacie Zupy (Krzysztof Czeczot) jako psychopatycznego współpracownika Babci oraz mięśniaka Stracha (Tomasz Oświeciński), wprowadzającego element humorystyczny do filmu. 


Wszystko to zrobione jest bez ambicjonalnego nadęcia i wymuszenia, a że ma wady, no cóż… Pourywany, chaotyczny scenariusz, to rzecz do której Vega zdążył już widzów przyzwyczaić. Natomiast wylewające się zewsząd szambo ciągłych przekleństw, być może jest normą w środowiskach, o których film opowiada. Wyczekuję z niecierpliwością kolejnej części, której szybkość powstania, mam nadzieję, nie wpłynie na jakość i nie zepsuje wrażenia z tak udanego powrotu do patologicznej części naszej stolicy.
Ocena 7/10





Fudoh - Nowa generacja (Gokudo Sengokushi: Fudo) /1996/ - reż. Takashi Miike


Minęło dziesięć lat odkąd zetknąłem się z tym filmem po raz pierwszy. To zadziwiające, że nic w moich oczach obraz nie stracił, a wręcz przeciwnie. Wszystkie jego ówczesne ewidentne wady, dzisiaj stają się niemalże zaletami. Z tego powodu film nabiera nowej świeżości. Jest to jeden z pierwszych tak "szalonych" obrazów Takashiego Miike, w którym reżyser odwołuje się do mangi, japońskiego komiksu już na stałe goszczącego w jego twórczości. Również ukazywane wszelkie aberracyjne zachowania stanowią u twórcy Ichiego Zabójcy (Koroshiya 1, 2001) normę. Imponuje duża swoboda z jaką opowiadana jest historia.


Nie da się ukryć, że to początek kariery reżysera, ale wszelkie niedostatki warsztatowe niwelowane są surowym zapałem młodego twórcy. Przez ten zapał właśnie wiele jestem mu w stanie wybaczyć. Można napisać, że historia opowiedziana w Fudoh jest pocięta, niepełna, epizodyczna, jednak w tym szaleństwie zdaje się być metoda. Reżyser nie podporządkowuje bohaterów pod opowiadaną historię, a wręcz przeciwnie, próbuje, by to właśnie bohaterowie byli w niej priorytetowi (nawet wówczas, gdy wpływa to na strukturę fabuły). Dlatego przykładowo mamy do czynienia z rozbudowanym (wydawać by się mogło, że niepotrzebnie) epizodem zbliżenia seksualnego pomiędzy nowo przybyłą nauczycielka języka angielskiego, a hermafrodycką podwładną głównego bohatera.


Niestety, należy to przyznać, że dziewięćdziesiąt minut, to zdecydowanie za mało na tak dużą ilość bohaterów. Konsekwencją tego jest pewne uczucie niedosytu (słyszałem, że są kolejne części ale już innego reżysera, ciężko dostępne i nie tak udane). Z drugiej strony, pomysłowość rozwiązań scenariuszowych jest godna pochwały. Najbardziej w tym kontekście podobał mi się wątek głównego bad guya czyli Daigena Nohmy (Riki Takeuchi). Widz cały czas czeka na finałową konfrontację, która nastąpi ale poza obiektywem kamery. Dobrze komponuje się to z całością pourywanej fabuły. Ogólnie, Fudoh, to pięknie popierniczony film spod znaku japońskiej ekstremy.
Ocena 7/10 i ogromne serducho.

PS Dodatkowo jest tam masa bajeranckich scen, jak ta, w której jedna z bohaterek idzie oddać mocz ukazując tym samym swoją hermafrodycką naturę.

Komentarze