Z niezapowiedzianą wizytą w podwodnym "raju"





Podczas wakacji w Meksyku dwie siostry postanawiają spróbować czegoś nowego: zamierzają zanurkować w oceanie, by przeżyć kontakt z rekinami. Wszystko wygląda wspaniale, do momentu gdy lina podtrzymująca klatkę ochronną urywa się, a bohaterki lądują na dnie oceanu. Od tej chwili rozpoczyna się ich nieubłagana walka z czasem i rekinem, który czai się gdzieś w głębinach.



Najważniejszym bohaterem filmu jest gigantycznych rozmiarów rekin. Przedstawiony jest on przez twórców jako część natury, jej reprezentant, a nie negatywna postać dramatu. Bohaterki walczą, ze swoimi lękami, wyobrażeniami, i ostatecznie również z nim - przedstawicielem dzikiej przyrody. Rekin nie atakuje ich jednak z powodu swoich złych intencji. Odpowiada na ludzką ingerencję w jego naturalne środowisko (klatka z ludźmi na środku oceanu, porozrzucane kawałki mięsa w celu zwabienia drapieżnika). W tym kontekście rekin jest symbolem natury traktowanej przez ludzi jako część atrakcji rozrywkowej, niczym wizyta w oceanarium, czy zoo, gdzie liczy się tylko ładne zdjęcie zamieszczone na portalach społecznościowych. Bardzo szybko dociera do bohaterek, które miejsce w hierarchii w przyrodzie zajmują. Przytłaczający ogrom oceanu ukazuje kruchość człowieka w porównaniu z prawdziwą wielkością jego mieszkańców.



In The Deep, (znany pod błędną nazwą: 47 Meters Down) w reż. Johannesa Robertsa (2016) obraz praktycznie nieznany (ciężko znaleźć nawet oficjalny trailer) zainteresował mnie z powodu nazwiska Alexandre Aja (twórcy Bladego strachu, czy też świetnego remaku hitu Wesa Cravena z lat 70. pt. Wzgórza maja oczy), który piastuje tutaj fotel producenta. Patrząc na wcześniejszy dorobek filmowy reżysera/scenarzysty należałoby zapytać: jakim cudem to wszystko tak dobrze się udało? Wietrzę tego dwie przyczyny. Po pierwsze: postać Alexandre Aja w roli producenta, który zapewne w jakimś stopniu mógł pomóc w utrzymaniu w ryzach "tandetnych" ambicji scenariuszowych reżysera, którymi raczył widzów w swoich poprzednich dziełach np. Ziemi potępionych (Forest of the Damned, 2005) czy też Storage 24 (2012). Po drugie (które łączy się z pierwszym): wszystkie wcześniejsze porażki artystyczne reżysera wynikały z jego przekombinowanych scenariuszy, dlatego ograniczenie go do, z pozoru, banalnej historii wychodzi obrazowi na dobre. Twórca może skupić się na tym, co wychodzi mu całkiem nieźle, czyli na budowaniu napięcia i atmosfery, zmuszając widza do postawienia się na miejscu bohaterek.



Bardzo udanie twórcy rozwiązali finał obrazu. Taki gatunek i taka konwencja wręcz domagają się maksymalizacji odczuwanych emocji. W ten sposób film może i bywa atrakcyjniejszy wizualnie, jednak traci zupełnie na prawdopodobieństwie. Ktoś może napisać, że to taka konwencja i nie ma co narzekać. Dobrze, ale przecież można próbować pogodzić te dwa, skrajnie do siebie niepasujące, elementy. Ten wyczyn udaje się twórcom dzięki bardzo prostemu i wynikającemu z fabuły, "trickowi" scenariuszowemu. Można napisać, by zanadto nie zdradzać fabuły, że "otoczenie" przychodzi twórcom z pomocom dzięki temu, ostatecznie, zadowoleni powinni być nawet malkontenci (wiem, jestem naiwny).



Napięcie w filmie dozowane jest z matematyczną precyzją, od bardzo sugestywnego wstępu, z rozlanym winem w basenie, po scenę końcowego wynurzania. Ponadto, cała sytuacja przedstawiona jest niezwykle realnie i pomimo, że nie posiadam żadnej wiedzy na temat nurkowania, zachowania bohaterów wydają się psychologicznie solidnie uzasadnione (brak jakiś szczególnie irracjonalnych postępowań, tak często spotykanych w podobnych produkcjach). Dodatkowo wiele zapadających w pamięć scen, z tą najbardziej sugestywną, finałową, która w kontekście tego co obserwowaliśmy wcześniej, urasta do rangi symbolu.



Trochę szkoda, że z filmów o rekinach, to 183 metry strachu (The Shallows, 2016, reż. Jaume Collet-Serra) z racji swojej kinowej dystrybucji przejdzie w tym roku do świadomości widza. Z drugiej strony, jak ktoś chce, to zawsze można samodzielnie zdobyć film In The Deep, zasiąść przed ekranem telewizora (czy monitora) i delektować się nim w swoim domowym zaciszu.  Uważam, że to dobre kino, więc warto.

Komentarze