Nienawistna czwórka – styczeń






Too Late /2015/ - reż. Dennis Hauck

Pierwsze wrażenie z filmu nieodparcie kieruje mnie w stronę Pulp Fiction z jego niechronologiczną fabułą, błyskotliwym słowotokiem oraz umiejscowieniem akcji w środowisku półświatka przestępczego. Obrana przez debiutanta, Dennisa Haucka forma filmu jest ważna, jednak nie przysłania jego treści. Reżyser posiłkuje się nią, by przedstawić swoją własną, autorską wizję kina. Narażę się na posądzenie o bluźnierstwo ale napiszę, że w warstwie fabularnej Too Late ma do zaoferowania więcej niż wspomniany film twórcy Kill Billa.


Konieczność zmierzenia się z nieuchronnością podjętych decyzji, połączona z autorefleksją przybierającą formę "kina w kinie" sprawiają, że przyjemność z seansu można czerpać po wielokroć. Dodatkowo, każde pojedyncze sceny, to takie małe, oddzielne "arcydziełka". Za przykład niech posłuży druga scena, z rewelacyjnie "odjechaną" w swojej frustracji postacią żony sprawcy całego zamieszania, Janet (Vail Bloom). Bohaterka bardzo długo balansuje na krawędzi, by w pewnym momencie "wybuchnąć", biorąc sprawy we własne ręce (dla czystej przyjemności czerpanej z oglądania tej sceny, zaraz po skończonym seansie obejrzałem ją ponownie).
Ocena 8/10





Zemsta - opowieść o miłości (Fuk sau che chi się) /2010/ - reż. Ching-Po Wong

Film, który "boli" i to bynajmniej nie z powodu realistycznie przedstawianych scen przemocy (chociaż i tych nie brakuje), tylko przez realność opowiadanej historii. Widz ma świadomość, że to co obserwuje na ekranie mogło się przydarzyć prawie każdemu. Obraz wywołuje realne wzburzenie graniczące z niechęcią przed ponownym seansem. Równoważone to jest, na szczęście, wyśmienicie zrealizowaną stroną wizualną filmu. Bardzo precyzyjna reżyseria, wsparta zdjęciami oraz pomysłowymi rozwiązaniami inscenizacyjnymi (auto "atakujące" bohatera) powodują, że film Ching-Po Wonga zapada na długo w pamięć. Pełnię satysfakcji z seansu zaburzały mi jednak dwa mankamenty. Pierwszy, mniej istotny, wynika z faktu, że brakowało mi fabularnego sygnału pozwalającego odczuć desperację bohatera.


Pokazany zostaje moment skrajnego "szaleństwa"(brutalne morderstwa dokonywane w stanie zbliżonym do furii), który zestawia się z całkowitym spokojem (wręcz tkliwa scena wyjścia bohatera z więzienia). Twórcy nie raczą nas niczym pomiędzy. Mogę wyobrazić sobie stan bliski szaleństwa, w którym znajdował się bohater, lecz nie "wyczułem" momentu kiedy on w bohaterze zaczął przybierać na sile. Ten mankament jest jednak niczym w porównaniu z wręcz fatalnym zakończeniem. Przedostatnia scena, z "dziećmi", jest zupełnie niepotrzebna, bo całkowicie nieuzasadniona. Odnosi się wrażenie, że twórcy pragnęli postawić przysłowiową "kropkę nad i" kończąc film mocnym akcentem, który wymyślony jak "na poczekaniu" wydaje się groteskowo odstawać od całości. Na szczęście, wymienione "zgrzyty" zasadniczo nie psują całości tego całkiem  dobrego, bo świeżego (szczególnie w kwestiach formalnych) kina zemsty.
Ocena 7/10 (plus za formę oraz minus za końcówkę)




Wolverine (The Wolverine) /2013/ - reż. James Mangold

Film Wolverine ma szczęście podobne do tego, które przytrafiło się Człowiekowi ze stali (Man of Steel, 2013, reż. Zack Snyder). W obu przypadkach poprzednie obrazy serii sięgnęły poziomem niemalże dna, dlatego, by zrobić coś lepszego niewiele trzeba było się napracować. W drugim solowym filmie o rosomaku, twórcy punktują u mnie już samym pomysłem na przeniesienie akcji do Japonii - nawiązując tym do klasycznego już komiksowego dzieła Chrisa Claremonta i Franka Millera. Drugim widocznym plusem filmu jest postać Viper, w udanej interpretacji Swietłany Chodczenkowej (niestety nie do końca przez twórców wykorzystanej). Cała reszta filmu, mówiąc delikatnie, nie zachwyca. Co z tego, że mamy "jako takie" sceny akcji (kolejny niewykorzystany element), co z tego, że na ekranie dużo się dzieje, nie jest to wszystko w stanie przysłonić mielizn scenariusza, braku konsekwencji i logiki niektórych sytuacji oraz wszechobecnego schematyzmu.


Dodatkowo, Hugh Jackman w roli Wolverinea jest najwyżej zadowalający i zupełnie nie pojmuję wszystkich tych ochów i achów, które zewsząd na niego spływają (ta jego "samczość" zalatuje mi trochę sztucznością). Takie pozycje jak Kapitan Ameryka: Zimowy Żołnierz (Captain America: The Winter Soldier, 2014, reż. Anthony Russo, Joe Russo) a przede wszystkim Strażnicy Galaktyki (Guardians of the Galaxy, 2014, reż. James Gunn) bardzo wysoko umieściły poprzeczkę w obrębie komiksowych ekranizacji o superbohaterach, dlatego pozycje co najwyżej znośne w żaden sposób nie sprzyjają satysfakcji, a tym bardziej, nie zaspokajają wysokich oczekiwań widza.
Ocena 4/10





Sorgenfri /2015/ - reż. Bo Mikkelsen

Lubię filmy, które starają się być szczere w ukazywaniu rzeczywistych powodów postępowania człowieka. Nie słodzą, nie podlizują się widzom, nie usprawiedliwiają poczynań bohaterów, a wręcz przeciwnie, wskazują "paluchem", nie przymrużywszy nawet jednego oka, na rzeczywiste postępowanie człowieka. Pod płaszczykiem kolejnej historii na temat epidemii groźnego wirusa dostajemy wykład na temat niezbywalnych priorytetów, które odkrywa się w sytuacji krytycznej. To, że w takim momencie przeważy instynkt przetrwania zaskoczeniem nie jest.


Nie liczy się mąż, przyjaciel, ogólnie: człowiek, a pozostaje zawsze i tylko JA!(może to niewygodne dla naszego komfortu psychicznego, ale raczej oczywiste, a co ważniejsze, zrozumiałe). Interesujące natomiast jest zestawienie tego instynktu (wydaje się, że nie do przełamania) czemuś, co w określonej sytuacji może wziąć nad nim górę. Tym instynktem jest prokreacja. Chuć jest w stanie przebić się przez wszystko (nawet przez śmierć matki, której ciało leży tuż obok kopulujących). Dla tego pierwotnego instynktu człowiek jest w stanie rzucić na szalę dosłownie wszystko - łącznie z dobrem własnym i swojej najbliższej rodziny (rodzice, rodzeństwo). Ludzie to rzeczywiście "wyjątkowy" gatunek jest.
Ocena 7/10

Komentarze