Wychodząc z cienia




Patrząc na nowy filmu Alice Winocour pt. Cień (Maryland, 2015) tylko jak na thriller, można odczuć pewien niedosyt. Mamy, co prawda, dobrze zrealizowaną, prostą fabularnie historię ochroniarza zmuszonego do konfrontacji z intrygą zakorzenioną głęboko w dalece nieokreślonych układach politycznych, jednak rozwiązanie tej intrygi rozmywa się gdzieś, by nie napisać - ginie w mrokach niewiedzy (główni antagoniści nie zostają "ukarani"). Mamy oczywiście i uczucie, które jest motorem sprawczym działań bohatera, ale nic z niego ostatecznie nie wynika. Można na tym poziomie interpretacyjnym pozostać i nawet nieźle się bawić, ale nie warto. O wiele ciekawiej robi się, gdy na film spojrzymy z trochę innej strony.


Widz poznaje głównego bohatera, gdy ten jest jeszcze w wojsku. Nieoczekiwane problemy zdrowotne zmuszają Vincenta (Matthias Schoenaerts) do przeprowadzenia serii specjalistycznych badań. Lekarz stawia diagnozę: syndrom stresu pourazowego, zalecenia: zakaz podejmowania kolejnych misji. Dla bohatera diagnoza jest niczym wyrok. Nie może i nie chce przyznać się do problemów, zarówno przed sobą, jak i przed innymi. Wojsko definiuje bohatera, w nim się realizuje. W przerwie pomiędzy misjami, dla zarobku, ale również dla potwierdzenia przed otoczeniem swojej niezachwianej formy zawodowej, przyjmuje pracę w charakterze ochroniarza.


Tytułowy Maryland odczytywać można co najmniej na dwa sposoby. W pierwszym, dosłownym, rozumieniu oznacza miejsce, w którym toczyć się będzie akcja filmu. Taką nazwę widz zobaczy przed posesją, do której przyjeżdża bohater. Drugie znaczenie kieruje nas w stronę stanu umysłu Vincenta i jego postrzegania świata jako osoby pogrążonej w chorobie. To podczas jego pobytu w Marylandzie właśnie, widz ma okazję obserwować jej postępy. Bohater próbuje zachować pozory jednak bardzo ciężko panować mu nad postępującymi objawami. Reżyser filmu przyjmuje perspektywę Vincenta, dzięki czemu możemy obserwować atmosferę ciągłego zagrożenia, w której egzystuje bohater. Rozedrgany obraz, nietypowe ujęcia i kąty pracy kamery, odgłosy jakby ze środka głowy bohatera, zagłuszające dźwięki z otoczenia, częste zbliżenia twarzy – wszystko to w celu jak najgłębszego wejścia  "w skórę" bohatera. Czujemy jego niepokój, żyjemy jego, ogarniającym go zewsząd, zagrożeniem, obserwujemy jego usilne i bezustanne poszukiwania "wroga". W swoich działaniach Vincent zatraca zupełnie obiektywny osąd sytuacji, i funkcjonuje niczym w sennym koszmarze.


Kto wie, jak postępowałaby "choroba", gdyby bohater nie zauważył (scena w deszczu) Jessie (Diane Kruger), właścicielki całej posiadłości, i nie zauroczył się nią. Od tego momentu wszystkie jego zmysły, cała uwaga, zwrócona zostanie w jej stronę. To ona stanie się jego "celem". Pobudki nim kierujące będą jednak inne niż zazwyczaj. Tym razem nie ofensywa (atak), co defensywa (obrona), ale kto wie, czy nie sprowadza się to do tego samego.

 

Uczucie, którym Vincent obdarzy Jessie, jest nie tyle lekarstwem, co katalizatorem w żmudnej drodze do zrozumienia swojego, za wszelką cenę wypieranego, problemu. Reakcje bohaterki na zachowania Vincenta burzą jego spokój, zmuszając do zastanowienia nad tym, co robi. Najistotniejszą rolę odgrywa w tym fakt, że postępowanie Vincenta jest uzasadnione, a Jessie i jej rodzina rzeczywiście jest zagrożona. To powoduje, że bohater, ku własnemu zdziwieniu, stwierdza, że robiąc to, co "należy" i tak może postępować (i postępuje) niewłaściwie. Zawsze samotny, nie dopuszcza opinii innych lub je bagatelizuje(lekarze). Ta postawa pod wpływem Jessie zaczyna się zmieniać. Kobieta jest niczym lustro, które zacznie ukazywać cały brud duszy bohatera. Z jej opiniom bohater będzie się liczył, w sposób niezamierzony, podświadomie, z szacunku i w odpowiedzi na uczucie, jakim obdarzy kobietę.


Mówi się, że osobę chorą można zacząć skutecznie leczyć, gdy ta przyzna się sama przed sobą do choroby. Owa świadomość choroby dociera do Vincenta w ostatnich minutach filmu, gdy na skutki swoich czynów popatrzy nie tylko swoimi, ale również i oczyma ukochanej przez siebie osoby. Od tej chwili bohater wychodzi z zamieszkiwanego od dawna symbolicznego "Marylandu" i spostrzega, że sam w sobie jest zagrożeniem, na które nie może, a przede wszystkim, nie chce narażać tej jedynej osoby. Finałowa scena jest pożegnaniem, a zarazem  widzialną tęsknotą za czymś, co (na razie) nie może bohaterowi być dane. Niczym sen na jawie.


W filmie liczy się tylko dwoje bohaterów. To pomiędzy Jessie i Vincentem rozegra się emocjonalna potyczka, w wyniku której bohater tyleż samo zyska, co straci (zyska możliwość próby świadomego powrotu do zdrowia, straci możliwość obcowania z ukochaną osobą). Diane Kruger umiejętnie kreuje postać, która z jednej strony jest bardzo zmysłowa i delikatna, wymagająca opieki mężczyzny, z drugiej - emanuje ogromną siłą charakteru. Vincent, natomiast to taki superbohater, tylko że bez peleryny. Oddany, rzeczowy, konkretny, tajemniczy ale z przebłyskiem "wkurwu" w oczach. Przyciąga kobiety. Prawię jak rycerz, ale na miarę naszych czasów.


"Do szczęścia (uzdrowienia) człowieka potrzebny jest drugi człowiek". Z tą prawdą, starą jak świat mierzą się, w otoczeniu atmosfery snu, bohaterowie nowego filmu Alice Winocour. Tylko tyle i aż tyle. To jednak wystarczy.

Komentarze