Nienawistna czwórka – czerwiec






Planeta wampirów (Terrore nello spazio) /1965/ - reż. Mario Bava

Często czytam, że kiepska jakość popularnych włoskich filmów z przełomu lat 60/70. wynikała z braków pieniężnych w budżecie. Brak pieniędzy – owszem, ale brak chociażby pomysłowości, że o kreatywności nie wspomnę – to już jest dla mnie niewybaczalne (co niestety było na porządku dziennym w kinie tego okresu). Ponadto, argument finansowy mógłby mieć zastosowanie, gdyby nie znaleźli się twórcy sprawnie go "obchodzący".


Jednym z takich twórców był niewątpliwie Mario Bava. Jego Planeta wampirów jest namacalnym argumentem na potwierdzenie prostego faktu, że nie pieniądze, a pomysłowość tworzą dobry film. Widoczne nawiązania do filmów SF lat 50. zdejmują z obrazu rzucającą się w oczy kiczowatość (szczególnie w zakresie scenografii). Generalnie ma się wrażenie, że obcuje się z celową inspiracją, a nie z tandetą wynikłą z niedostatków budżetowych. Prosta fabuła komponuje się idealnie z klimatem i jedyne co pozostaje niepokojącego po udanym seansie, to pytanie: skąd, do cholery, w tytule znalazły się wampiry?
Ocena 7/10 (i trafia do grona moich ulubionych)





Nude... si muore /1968/ - reż. Antonio Margheriti

Niezbyt udał się ten mariaż gatunkowy, bo we wszystkim zatrzymuje się wpół drogi. Żaden z tego filmu kryminał, bo postać detektywa wprowadzona jest zbyt późno i nie reprezentuje sobą intrygującej osobowości. Również jedna z bohaterek pretendująca do roli detektywa, nie sprawdza się, bo nad jej zdolnościami dedukcyjnego myślenia góruje beztroska i zawadiacki charakter. Może to i sympatyczne ale całkowicie bezzasadne. Również żaden z tego filmu horror, bo zabójca jest "płaski", przewidywalny, a co najważniejsze, jego sposoby mordowania ofiar, to zupełna kpina - ściska przez dwie sekundy gardło kobiet, a one padają niczym przysłowiowe muchy.


Nawet próba uatrakcyjnienia filmu scenami nagości (ciągle przebierające się młode dziewczęta) zawodzi, bo operatorowi zawsze udaje się gdzieś uciec z kamerą w wyczekiwanym przez widza momencie. O idiotycznych zachowaniach bohaterów, których świadkami w regularnych odstępach czasu jesteśmy, nawet nie warto wspominać. Ktoś miał pomysł, ale słaby, zrodzony na fali rosnącej popularności giallo. Niestety Nude... si muore, to jedynie kolejny marny produkt swoich czasów, który nie zasługuje na zapamiętanie.
Ocena 4/10





Grobowce ślepej śmierci (La Noche del terror ciego) /1972/ - reż. Amando de Ossorio

Początkowo film zapowiadał się całkiem obiecująco. Dwie przyjaciółki spotykają się przypadkowo po latach i postanawiają wyjechać razem na wycieczkę. Dziwne, niewypowiedziane zaszłości sprzed lat oraz zazdrość o mężczyznę powodują, że jedna z bohaterek opuszcza pociąg i samotnie dociera do zamku średniowiecznych templariuszy. Opuszczone ruiny okazują się idealnym (sic!) miejscem na nocleg dla młodej i atrakcyjnej kobiety. Po zmroku do zamku zawita terror bo z grobu powstają templariusze. Rozpoczyna się polowanie, a ich pierwszą ofiarą, jak nietrudno się domyśleć, stanie się zagubiona bohaterka.


Długa klimatyczna scena śmierci kobiety zwiastowała dobry horror. Niestety, Grobowce ślepej śmierci, to bardzo słaby film. Posiada parę niezłych momentów, jednak idiotyzmy scenariuszowe zaprzepaszczają cały obiecujący początkowo klimat obrazu i już do końca nic poza postaciami żywych trupów na koniach nie jest w stanie uratować tego filmu.
Ocena 5/10 (Trzeba, mimo wszystko, przyznać, że mam ochotę zobaczyć, co z tego wyszło w kolejnych częściach)





Siedem minut po północy (A Monster Calls) /2016/ - reż. J.A. Bayona

Zapowiadało się nad wyraz sztampowo. Jedynak ucieka w świata fantazji, by uporać się z otaczającymi go problemami. Siła obrazu Bayona nie leży w koncepcie, już przecież wielokrotnie eksploatowany, jak chociażby w np. Labiryncie fauna (El Laberinto del fauno, 2006, reż. Guillermo del Toro), a w rozwiązaniach fabularnych, do których ten koncept prowadzi. Od zawsze w kinie mainstreamowym dziecko było świętością. Twórcy starali się oszczędzać widzom kontrowersyjnych scen z udziałem nieletnich, co wynikało z naszych uwarunkowań kulturowych (wyjątek stanowią niektóre thrillery i horrory). Symptomy porzucenia tego od lat przestrzeganego schematu można właśnie zaobserwować w opisywanym filmie (finałowe wyznanie).


Nie jest to żadna rewolucja (w dzisiejszym kinie o taką naprawdę trudno) ale przyjemny powiew świeżości na gruncie mało reformowalnego gatunku jakim jest dramat obyczajowy. Wielu recenzentów zastanawiało się nad małym zainteresowaniem publiczności dla tego bardzo udanego obrazu. Dla mnie sprawa wydaje się być oczywista. Niewygodna tematyka przewijająca się przez cały filmu skutecznie odstrasza spragnionych bezrefleksyjnej rozrywki widzów.
Ocena 7/10

Komentarze