Nienawistna czwórka – wrzesień




Baby Driver /2017/– reż. Edgar Wright

Nieczęsto kinomani mają okazję obcować z musicalem ubranym w płaszcz thrillera sensacyjnego o lekkim (w zależności od poczucia humoru) zabarwieniu komediowym. Taki jest właśnie nowy film Edgara Wrighta. Dla wielu twórców współczesnego kina muzyka gra niebagatelną rolę (żeby wspomnieć tylko Nicolasa Windinga Refna, czy Quentina Tarantino), jednak żaden z nich nie prezentuje jej w taki sposób. W filmach rzeczonych reżyserów widzimy (czy raczej słyszymy) muzykę "ukazaną" w oczach twórcy. Inaczej jest w Baby Driver. Tutaj, to postacie kreują ścieżkę dźwiękową, więcej nawet, oni tą muzyką żyją. Główny bohater w jej rytmie je, pracuje, kocha oraz walczy o życie swoje i ukochanej. Praktycznie cały film, to muzyka, gdzie cięcia montażowe, jak również cały ruch kamery wydają się być montowane pod ścieżkę dźwiękową.


Cudownie to się oglądało w słuchawkach na uszach  i z odpowiednio podkręconym dźwiękiem. Już dla samej harmonii pomiędzy obrazem i fonią warto ten film obejrzeć. Pomimo tego, że obraz czerpie z wielu gatunków filmowych (thriller, sensacja, dramat, romans, a nawet western) charakterem należy do musicalu. "Lekko" odrealniony niczym kolorowa ballada przemocy, uśmiecha się czule i kłania z szacunkiem starszemu i poważniejszemu dziełu Nicolasa Windinga Refna pt. Drive (2011). Nie tylko tematycznie ale również formalnie i inspiracyjnie oba dzieła wydają się do siebie niesamowicie podobne. Na szczęście jest to twórcza inspiracja, a nie odtwórcze naśladownictwo. Ogromne brawa należą się za scenę finałowego napadu będącą kwintesencją oryginalności autorów. Rewelacyjna zabawa na kilku płaszczyznach interpretacyjnych i "piekielnie" inteligentne kino.
Ocena 8/10




Zabójcza ziemia (Killing Ground) /2016/ - reż. Damien Power

Po pierwsze, sugestywna atmosfera zagrożenia skutecznie igrająca z nerwami i niepewnością widzów, aż do drugiej połowy filmu. Po drugie, niestandardowa, jak na kino tego gatunku, narracja podglądająca wydarzenia dziejące się w dwóch różnych przestrzeniach czasowych (przez co mamy możliwość zapoznania się z naturą pojawiającego się zła). Po trzecie i najważniejsze, niesztampowa obserwacja poczynań jednostki w sytuacji zagrożenia - film zmusza do myślenia i do postawienia się na miejscu bohaterów.


Wiarygodne nakreślenie charakterów postaci czyni obraz bardzo realistycznym. Nieźle również twórcy rozwiązali problem nadmiernej brutalności, o którą film jest niesłusznie oskarżany. To co najgorsze (pobicie ojca, oraz gwałt na matce i córce) dzieje się poza oczami widzów. Obowiązuje zasada, że wyobraźnia może być największym z koszmarów. Mnie osobiście obrazy tego, co dokonało się poza obiektywem kamery prześladowały długo po zakończonym seansie. I to nie jest w stosunku do filmu zarzut.
Ocena 7/10




Uśpiony obóz (Sleepaway Camp)/1983/ - reż. Robert Hiltzik
 
Całkiem przyjemne rozczarowanie. Film jest reprezentantem typowego dla ówczesnych czasów gatunku młodzieżowego slashera i niestety w tym zakresie nie ma zbyt wiele do zaoferowania. Praktycznie wszystkie sceny zabójstw są marnie zrealizowane, nie wspomniawszy o tym, że niektóre w swoich założeniach są co najmniej mało prawdopodobne (pierwsze zabójstwo z wrzącą wodą, czy "akcja" pod przewróconym kajakiem). Najdziwniejsze jednak, że prawie wcale to nie przeszkadza, a już z pewnością nie denerwuje.

Największą zaletę filmu stanowi niepowtarzalny i niezbywalny klimat beztroskich lat 80. Czułem się jakbym oglądał kolejny młodzieżowy film z serii Pulpety (Meatballs) czy Zemsta frajerów (Revenge of the Nerds). Nie najgorzej również radzą sobie bohaterowie, zarówno ci główni, jak i drugoplanowi. Ich zachowanie, pomimo tego, że schematyczne, nie wpisuje się w standardy typowych idiotyzmów ery VHS (przynajmniej nie w taki sposób jaki można by się tego spodziewać). Moją faworytką w tym zakresie jest przecudnie wredna Judy (Karen Fields) - po prostu nie mogłem jej nie polubić. Jakbym miał komuś ten film polecać, to zdecydowanie nie fanom dobrego slashera. Wszyscy lubiący specyficzny klimat młodzieżowych filmów lat 80. nie powinni się jednak czuć zawiedzeni.
Ocena 6/10




Mroczna plaża (Lost Things) /2003/ - reż. Martin Murphy

Swojego czasu wydana w Polsce została seria "Horrory świata". Jej celem było, czytając ulotkę reklamową, zapoznanie widzów z najlepszymi horrorami pochodzącymi z różnych stron świata. Niestety, bardzo szybko okazało się, że jest to nic innego jak typowy "kok na kasę" oferujący co najwyżej popłuczyny (z małymi wyjątkami) po najlepszych horrorach świata. Kolekcja w swoim repertuarze zgromadziła pokaźną liczbę filmowych odpadków, często poniżej jakiegokolwiek poziomu np. Karma dla bestii (Flesh for the Beast, 2003, reż. Terry M. West). Po zapoznaniu się z kilkoma owymi "arcydziełami" bardzo szybko zaniechałem zakupów i postanowiłem zapomnieć o całej kolekcji. Niedawno jednak przypadkowo natknąłem się na jeden z nieobejrzanych tytułów i postanowiłem dać mu szansę... W sumie, to nie mam pojęcia dlaczego;).


Niestety, Mroczna plaża jest godnym reprezentantem rzeczonej kolekcji i w żadnym stopniu nie odstaje jakością od reszty. W filmie prawie wszystko szwankuje począwszy od scenariusza, poprzez dialogi, aktorstwo na reżyserii kończąc. Ogromnym mankamentem, szczególnie przeszkadzającym w ramach tego gatunku, jest brak atmosfery zagrożenia, czy paranoi, o którą film aż się prosi. Cały koncept i historia, pomimo, że niezbyt umiejętnie przedstawiona, jakoś by się jeszcze obroniła (idea "zamknięcia w piekle"), gdyby otrzymała "obudowę" atmosfery grozy i szaleństwa. W miarę miło, natomiast patrzyło się na młodą piosenkarkę Lenkę Kripac. Grać nie potrafi, ale przynajmniej zapewniła mi kilka przyjemnych doznań estetycznych. Podsumowując, omijać szerokim łukiem.
Ocena 3/10

Komentarze