Pięść i krew




Plakat promujący Przychodzi po nas noc (The Night Comes for Us, 2018, reż. Timo Tjahjanto) w pełni oddaje specyficzny charakter filmu. Główny bohater spogląda prosto w oczy widzów. Widzimy go w planie średnim, z poobijanej twarzy sączy się stróżka krwi. Rysunkowy charakter plakatu stanowi nawiązanie do komiksu i filmów animowanych, w szczególności mangi i anime. Rozszerza to twórcom tolerancję na nierealność poszczególnych scen, a tym samym filmu jako całości. Filmy animowane przez ogół widzów traktowane są jak opowieści "drugiej kategorii" - takie mniej wymagające historyjki dla dzieci (ewentualnie młodzieży). Często w rysunkowych historiach narzeka się na logikę i trywialność opowiadanej historii. Przychodzi po nas noc, swoją pretekstową fabułą, doskonale wpisuje się w te ramy. Skonstruowany w taki sposób scenariusz daje pole do popisu mistrzowsko zrealizowanej choreografii walk.


W Przychodzi po nas noc pojedynki są niezwykle spektakularne. Daleko im do rzeczywistości, ale trudno mówić o realizmie w filmach tego typu. Uwidocznia się to najbardziej w częstym schemacie, w którym to pojedynczy bohater mierzy się z przytłaczającą liczebnie siłą przeciwnika. Trup ściele się gęsto na kształt potyczek Czarnej Mamby (Uma Thurman)  z Tarantinowskiego Kill Billa (2003, 2004).  Co prawda dzieło Timo Tjahjanto nie może pochwalić się tak dużą ilością przeciwników zabitych przez jedną osobę, jednak z pewnością przebija film reżysera Pulp Fiction (1994) w zakresie ukazywanej brutalności. W tym aspekcie twórcy poszli na tyle daleko, że już mały krok dzieli ich od splatter movie – horrorów, które niejako za cel obierają sobie dokładne ukazywanie najbrutalniejszych aktów przemocy. Z tego powodu na porządku dziennym mamy odcinane kończyny, miażdżone członki oraz wybebeszone flaki. Absolutnym majstersztykiem w tej kwestii jest scena walki trzech przedstawicielek płci pięknej. Dosyć napisać, że na jej zakończenie jedna z bohaterek widowiskowo odrywa sobie podcięty palec, podczas gdy jej przeciwniczka musi kontynuować starcie podtrzymując wypadające z jej rozciętego brzucha jelita. Przed oczami jako żywo stają sceny (oczywiście nie tak groteskowe) z Ichiego Zabójcy i to zarówno wersji papierowej, jak i filmowej.


W nowej produkcji Netflixa ogromną przyjemność sprawia obserwowanie pomysłowych sposobów filmowania starć pomiędzy oponentami. Najciekawszy polega na umieszczeniu kamery tuż za głową jednego z bohaterów (w tym przypadku głównego), dzięki czemu czujemy się jak uczestnicy walki, lub co najmniej niczym w grze akcji z gatunku FPS (first-person shooter).


Co do obsady, fani z  łatwością rozpoznają znane twarze z Iko Uwais, Joe Taslim na czele. Do pewnego stopnia pewne novum stanowi fakt, że Iko Uwais gra w tym filmie postać negatywną. Osobiście natomiast strasznie cieszę się z roli tajemniczej "operator" kreowanej przez uroczą Julie Estelle znanej widzom szerzej jako "pani młotek" z drugiej odsłony Raidu (Serbuan maut 2: Berandal, 2014, reż. Gareth Evans). Z chęcią obejrzę jakiś film z nią w roli głównej.


Nowy film Timo Tjahjanto, to festiwal przemocy ubrany w kostium, brawurowo zrealizowanego, kina "kopanego". Nie spodziewajmy się po nim logiki, czy też skomplikowanej fabuły. Miało być krwawo, widowiskowo, a czasem (często) mocno przerysowanie. Wszystko powyższe dostajemy w maksymalnych porcjach, dodatkowo zmieszane z kroplą efektów gore. Dobre, mocne kino!

Komentarze