Gdy ambicja przerasta talent




Trzeba to twórcom przyznać – mają nie lada odwagę. Nie każdy pokusiłby się na skok na klasyczne już dzisiaj dzieło samego mistrza Kubricka. Wbrew pozorom Doktor Sen (Doctor Sleep, 2019, reż. Mike Flanagan) nie został przeze mnie skreślony na wstępie. Staram się dawać każdemu filmowi szanse, ponieważ odnotowano już w historii przypadki udanego powrotu do kultowych obrazów z sprzed blisko czterech dekad (przykładowo: Blade Runner, 2017, reż. Denis Villeneuve). Jednak Villeneuve to artysta, w odróżnieniu od Flanagana, który niczym szczególnym się do tej pory nie wyróżnił (poza paroma znośnymi horrorami). Nie bądźmy jednak uprzedzeni i dajmy chłopakowi szanse. Kto wie, może nas mile zaskoczy? Niestety, nie tym razem. Doktor Sen kuleje we wszystkich najważniejszych elementach gatunku, który reprezentuje.


Zacznijmy od samej historii. W krótkiej retrospekcji widzimy małego Dannyego, który dzięki wyimaginowanemu przyjacielowi z hotelu Overlook znajduje sposób na nawiedzające go zjawy. Po tym krótkim epizodzie następuje przeskok w czasie i poznajemy współczesnego Dannego (Ewan McGregor) równią pochyłą staczającego się w otchłań alkoholizmu. Ostatnim tchnieniem zdrowego rozsądku bohater porzuca dotychczasowe miejsce pobytu i wyjeżdża, by jak sam to określa, zgubić samego siebie. W tym samym czasie obserwujemy grupę nieumarłych, którzy polują i żerują na ludziach odznaczających się ponadprzeciętnym lśnieniem. Przewodzi im charyzmatyczna Rose (Rebecca Ferguson). Już niedługo na drodze grupy stanie główny bohater razem z Abrą (Kyliegh Curran), młodą dziewczyną posiadającą niesamowitą moc.


Jak widzimy, już sama prezentowana historia nie grzeszy jakąś specjalną oryginalnością. W horrorach jednak nie o samą historię chodzi (a poza tym, tak podobno jest w książce, więc się filmu nie będę czepiać). Główny problem opowieści tkwi w fatalnym nakreśleniu postaci. Problem ten nie dotyczy pojedynczego przypadku, tylko bohaterów w ogóle. Wspomnę tylko o kilku najbardziej jaskrawych przykładach. Zacznijmy od głównego bohatera. Zupełnie nieprzekonywująco wypada (lub niewystarczająco został przedstawiony) wątek alkoholizmu bohatera. Tłumaczone jest to problemami związanymi z nieradzeniem sobie z demonami przeszłości. Wszystko dobrze, tylko scena retrospekcji temu widocznie przeczy. W owej scenie mały Danny siedzi na ławce i rozmyśla o nawiedzających go wizjach martwych ludzi. Nie może sobie z nimi poradzić. Na pomoc przychodzi mu już wspomniany czarnoskóry przyjaciel z hotelu Overlook. Opowiada Dannemu o skrzyni, w której można te niechciane widziadła więzić. Uzbrojony w tę wiedzę bohater postanawia zastosować ją w praktyce. W kolejnej scenie obserwujemy, jak ze stoickim spokojem przerywa seans filmowy i udaje się do łazienki. Widzimy, że za drzwiami w wannie czeka na niego trupio wyglądająca starsza kobieta (czyli widziadło). Do tej pory uciekał od tego widoku, jednak nie tym razem. Niespiesznie wchodzi do łazienki i zamyka ze sobą drzwi. Po chwili widz zobaczy tak samo spokojnego bohatera, który powraca do przerwanego oglądania filmu ze swoją rodzicielką. Sprawa została załatwiona, a duch uwięziony. Ewidentnie twórcy dają nam sygnał, że Danny znalazł sposób na zjawy i już się ich nie boi. No dobrze, w takim bądź razie jakim sposobem stoczył się z ich powodu w otchłań alkoholizmu? Mogło wydarzyć się coś istotnego pomiędzy czasem, którego nie jesteśmy świadkami, ale twórcy nic o tym nie wspominają.


Ta nieścisłość scenariusza pociągnie za sobą konsekwencje, które niekoniecznie były przez twórców zamierzone. Mając powyższe na uwadze można domniemywać, że pod koniec filmu, gdy młoda bohaterka, Abra rozprawi się ze zjawą w niemalże identyczny sposób co Danny, twórcy będą chcieli nam powiedzieć, że po latach bohaterka także stoczy się w otchłań alkoholowego dna? Poprzez analogię tak to wygląda. Nieścisłości w obrębie postaci Abry na tym się, niestety, nie kończą. Twórcy początkowo prezentują nam tę bohaterkę jako osobę o wyjątkowo silnych mocach. Samodzielnie wchodzi do głowy Rose, więzi ją w swoim umyśle, a nawet dotkliwie rani (przycięcie ręki wyimaginowaną szufladą). Wszyscy potwierdzają jej niespotykaną moc. Super! Nie rozumiem w takim razie dlaczego bohaterka, nie rozprawi się z Rose w głowie samodzielnie, skoro wcześniej udowodniła, że posiada do tego odpowiednie umiejętności/zdolności? Rozumiem, że jest młoda i niedoświadczona, ale przecież ma obok siebie tak wyćwiczonego "lśniącego" jak Danny, który mógłby ją nauczyć. Co zamiast tego robią twórcy? Po wręcz groteskowo żałosnej scenie, w której Danny i jego przyjaciel, (który notabene pojawił się w filmie tylko w tym celu) wybijają prawie całą szajkę zjadaczy lśnienia za pomocą karabinów snajperskich, bohaterowie  udają się do hotelu Overlook. Po co? Odpowiedź ciśnie się na usta sama. Po to, by fani Lśnienia poczuli chociaż przedsmak klimatu znanego z filmu Kubricka. Oczywiście oficjalny powód to fakt, iż w książce, na podstawie której powstał film, autor umieścił w hotelu duchy, które jako jedyne są w stanie pokonać rozwścieczoną Rose.


Żeby pokopać jeszcze bardziej leżącego, ponarzekam na końcówkę. Sam pomysł z powrotem do hotelu nie był taki całkiem zły. Twórcy jednak podążają najgorszą z możliwych dróg, a zapowiedzią tego jest scena odwiedzin Dannego w miejscach największego szaleństwa jego ojca (łazienka z przedziurawionymi siekierą drzwiami). Po niej już wiemy, że będziemy mieli modelową powtórkę z filmu z 1980 roku. Nie jest to z pewnością próba redefinicji problematyki filmu Kubricka (a można było podążyć tym tropem) ani żaden hołd. Kopiowanie scen jest tak nachalne i tak bezcelowe (rzeka krwi z windy), że jedyny powód, który przychodzi mi do głowy, to bezmyślny skok na kasę żerujący na nostalgii fanów. W wywiadach twórcy nieudolnie próbują zdystansować się od filmu Kubricka, tłumacząc, że nie chcieli tworzyć jego kontynuacji, tylko adaptację książki. Trochę słabe te argumenty, gdy weźmiemy pod uwagę fakt, że co rusz zauważyć można nawiązania do dzieła mistrza (rzeka krwi, labirynt z żywopłotu, małe bliźniaczki i inne).


Niestety, wszystkie obawy, które miałem względem filmu, potwierdziły się poszerzając spektrum wad o zupełnie nowe elementy. Z korzyścią dla obrazu Flanagana wyszłoby, gdyby nie nawiązywał do dzieła Kubricka (pomimo zapierania się, że tak nie robi), tylko opowiadał całkiem nową, słabą, bo słabą, ale przynajmniej wolną od porównań, historię.

Komentarze