Piętnaście lat temu na ekrany kin wchodzi obraz, któremu wówczas nikt (lub prawie nikt) nie daje szansy na powodzenie. Pamiętam to dobrze, ponieważ były to czasy mojej szkoły średniej, a ja uwielbiałem horrory. Dzisiaj, odwrotnie, mało kto jest wstanie wyobrazić sobie ten gatunek bez filmu jakim jest Krzyk (Scream, 1996). Ojcem tego sukcesu i jego pomysłodawcą był nie kto inny jak weteran i legendarny twórca Koszmaru z ulicy Wiązów (A Nightmare on Elm Street, 1984) Wes Craven.
Pierwsza część sagi tchnęła pewien powiew świeżości w podupadłym w owym czasie gatunku. Po sukcesie komercyjnym jaki osiągnął obraz, naturalnie, niczym grzyby po deszczu, zaczęły pojawiać się różnego rodzaju klony (np. seria Koszmar minionego lata) chcące ukraść kawałek z tortu o nazwie popularność. Oczywistym jest także, iż jak na dobry komercyjny horror przystało Krzyk również nie zakończył swojej żywotności wraz z częścią pierwszą (nie pozbywa się wszakże kury znoszącej złote jajka). Po trzech odsłonach serii i jedenastu latach od pojawienia się Krzyku 3 fani mocnych wrażeń otrzymują kolejne spotkanie z nożownikiem z Woodsboro. Czy jest do czego wracać? Zdecydowanie i jak najbardziej tak! W piętnaście lat od pierwszego morderstwa w mieście pojawia się – akurat wtedy, gdy główna bohaterka zawitała z promocją własnej książki – morderca. Ulice ponownie zabarwione zostaną krwią nastolatków… Głupie? Niekoniecznie.
Wbrew pozorom, nie jest to przypadkowy, "pisany na kolanie" (tylko) dla pieniędzy projekt Cravena. Scenariusz jak na slasher, o wybijanych w pień nastolatkach, pomyślany jest całkiem nieźle. Reżyser wcale nie zdziadział i pomysłowo żongluje poszczególnymi elementami eksploatowanej konwencji. Naśmiewa się z siebie i z gatunku, który uprawia (świetne początkowe sceny "filmu w filmie"). Nie zabrakło również gorzkiej refleksji o współczesnych pustych duchowo czasach pędzących za nowinkami technicznymi oraz ulotną popularnością. Wszystko to, rzecz jasna, w pigułkowym skrócie i bez zawracania sobie głowy zbędną refleksją.
Oczywiście w tym miejscu chcę, by wszystko było jasne: to jest nadal tylko kolejny horror o zabijanych nastolatkach… Nie łudźmy się, chwilami będzie durnie i nielogicznie. Bohaterowie nadal zachowywać się będą całkowicie irracjonalnie i nie ma, rzecz jasna, żadnej nadziei na przełamanie schematu, gdyż ten film, to jest jeden wielki schemat – tak z definicji. Dobrze się go ogląda, bo nie rości sobie pretensji do bycia czymś więcej. Ma być krwawo, szybko, seksownie i tak właśnie jest. Starzy i lubiani bohaterowie powracają, ale także otrzymujemy zmianę warty i pałeczkę przejmuje młodsze pokolenie – wszakże w filmie o zarzynanych nastolatkach nie może zabraknąć "świeżej krwi" (Hayden Panettiere!).
Dopieszczony do granic możliwości swojego gatunku, Krzyk 4 nie zawodzi. Historia trzyma się kupy, miejscami zaskakując, miejscami bawiąc widza, ale najważniejsze w tym wszystkim, że dostarcza całkiem sporą porcję rozrywki. Na gruncie slasherów ostatnia część w reżyserii Cravena, to istna ekstraklasa i jednocześnie godne podsumowanie jego filmowej kariery.
"Krzyk 4" to ciekawy powrót do klasyki slasherów z lat 90., który z jednej strony nawiązuje do tradycji serii, a z drugiej wprowadza nowoczesne wątki związane z social mediami i współczesną kulturą grozy. Wes Craven dobrze balansuje między nostalgią a nowymi pomysłami. Jako fan serii, cenię sobie sposób, w jaki gra z oczekiwaniami widza. A jakie Wy macie odczucia po seansie? Czy uważacie, że ten film dorównuje pierwszej części?
OdpowiedzUsuń