Notatki na marginesie: Sztuka samoobrony (The Art of Self-Defense) 2019 – reż. Riley Stearns




Podoba mi się jak Stearns operuje w filmie groteską. W odróżnieniu od Quentina Tarantino, nie stosuje zmasowanego ataku na widza, jak to miało miejsce w finale Pewnego razu... w Hollywood (Once Upon a Time ... in Hollywood, 2019), tylko dozuje jej natężenie przyzwyczajając tym widza do jej nadejście. Wynika to z faktu, że obydwu twórcom przyświecają odmienne cele. Tarantino na zastosowany zabieg może sobie pozwolić ponieważ stoi za nim przyzwyczajenie widza i tematyka, którą poruszał. Tego po tym reżyserze po prostu można byłoby się spodziewać. 


Sztuka samoobrony, to dzieło zdecydowanie innego kalibru. U Stearnsa wprowadzenie mocno groteskowego jedynie ostatniego aktu trąciłby fałszem, lub co najmniej jakąś niekonsekwencją. Z tego powodu reżyser stopniowo przyzwyczaja widza do wyolbrzymienia finału filmu. Od początku wprowadza groteskowy schematyzm w przedstawianiu perypetii głównego bohatera zaczynając od charakteru stosunków panujących w jego pracy, poprzez życie osobiste, aż po historię, która kieruje bohatera na drogę poszukiwań skutecznego sposobu samoobrony. Celem reżysera jednak nie jest zwykłe powielenie schematu (wynikającego często u innych twórców z braku oryginalnych pomysłów), a bardziej uwydatnienie pewnych aspektów, jakby zaznaczenie ich grubą kreską.


Pomimo tego, że stopień groteski wzrasta w filmie w miarę równomiernie, da się jednak zauważyć w nim dwa momenty wyjątkowe, podwajające jej natężenie. Pierwszy z nich następuje, gdy bohater zostaje poniżony na parkingu sklepowym, zaraz po otrzymaniu żółtego pasa w karate. Po motywującej rozmowie ze swoim sensei, już w samej swojej treści groteskowej (- od dzisiaj zaczynasz słuchać metalu, bo to jest muzyka agresji, w tym też celu zaczniesz uczyć się języka niemieckiego, itp.), bohater diametralnie zmienia swoje zachowanie, czego najbardziej jaskrawym objawem jest uderzenie szefa w grdykę, wespół z umoralniającym komentarzem na temat braku możliwości przyjaźni pomiędzy pracownikiem, a przełożonym. Chwilę potem bohater przegania (pewnością siebie) jednego z dokuczających mu wcześniej współpracowników. Scena niezwykle śmieszna, ale również do pewnego stopnia przerażająca, gdy uświadomimy sobie jej wymowę. 


To jednak jeszcze nic, gdy spojrzymy na finał filmu, który swoim przerysowaniem dosłownie podwaja dotychczasową groteskę. Widzimy tam bohatera, który nie dość, że "przywraca równowagę w naturze" przy pomocy pistoletu, to jeszcze nie zagłębia się w swojej manifestacji męskości tylko oddaje dowodzenie w ręce kobiety. Zabawne, przerysowane, trochę cierpkie w smaku ale również i cholernie wymowne.

Komentarze