Seans powtórkowy: Pat Garrett i Billy Kid (Pat Garrett & Billy the Kid, 1973, reż. Sam Peckinpah)

 

 


Dla większości kinomanów nazwisko Sama Peckinpah’a kojarzy się z komercyjnym hitem Ucieczka gangstera (The Getaway, 1972) lub z przełomową treściowo i technicznie Dziką bandą (The Wild Bunch, 1969). Dla mnie Peckinpah, to każdy pojedynczy filmy jego filmografii, rzecz jasna z Patem Garrettem i Billy Kidem (Pat Garrett & Billy the Kid, 1973) na czele. Mój stosunek do obrazów tego reżysera graniczy niemalże z bezkrytycznym uwielbieniem, a on sam należy do grupy moich ulubionych twórców filmowych. Z tych powodów próżno w tym tekście doszukiwać się chociażby znamion obiektywizmu.

Sam Peckinpah to postać tragiczna i może właśnie dlatego tak bardzo fascynuje. Bezkompromisowy, prawdziwy współczesny kowboj tworzący filmy przełomowe dla historii kina, z czasem jednak zatracający się w swoim upojeniu alkoholowym i kończący swoją karierę filmową jako twórca (gdy był na tyle trzeźwy by pracować) obrazów klasy B (Convoy, 1978). Pat Garrett i Billy Kid, to arcydzieło zaliczające się do pięciu najlepszych westernów jakie powstały w historii kina, cztery pozostałe to: Dyliżans (Stagecoach, 1939, reż. John Ford), W samo południe (High Noon, 1952, reż. Fred Zinnemann), wspominana już Dzika Banda oraz Pewnego razu na Dzikim Zachodzie (C'era una volta il West, 1968, reż. Sergio Leone).

Przedstawiona w filmie historia skupia się na ostatnich latach znajomości dwójki przyjaciół: wyjętego spod prawa Billy Kida oraz Patta Garretta, szeryfa reprezentującego stronę "sprawiedliwości". Billy nie pasuje do nowego porządku, dlatego przedstawiciele władz wydają na niego wyrok. Wykonanie go przypada w udziale Garrettowi. Na Dzikim Zachodzie nie ma miejsca na sentymenty, dlatego konfrontacja oportunistów wydaje się nieunikniona i musi zostać dokonana…

Dzieje upadku tej dwójki kowbojów, to opowieść o symbolicznej śmierć Dzikiego Zachodu, a przede wszystkim ludzi go reprezentujących. Nieunikniony "nowy porządek" wypiera dzikie bezprawie zachodu. W nowym ładzie nie ma miejsca na nieokiełznaną wolność, a pieniądzem jest się w stanie przeciąć każdą nierozerwalną – wydawać by się mogło – więź (lojalność, przyjaźń, oddanie). Widz jest świadkiem nieuchronnej powolnej agonii wszystkiego co związane ze starym Dzikim Zachodem. Nawet ci, którzy chwilowo wpasują się w ramy nowego porządku od środka są martwi (bardzo wymowna scena, w której Garrett dokonuje symbolicznej egzekucji na samym sobie, strzelając i rozbijając lustrzane odbicie). Prawdziwi kowboje nie potrafią, a co ważniejsze nie chcą się dopasować.

Już pierwsza scena ukazuje wizję świata pozbawionego jakichkolwiek zasad, chaosu usankcjonowanego przez najzamożniejszych potentatów ziemskich, którzy ustalają pod siebie porządek współczesnego świata. Upadek głównych bohaterów jest nieunikniony i tylko nieliczni odejdą z "podniesioną głową", dochowawszy wierności własnym ideałom którym hołdowali przez całe życie.

Jak to zwykle u Peckinpaha bywa obraz jest bezbłędnie, "chropowato" zmontowany, a muzyka (mistrzostwo świata, dzięki utworom skomponowanym przez Boba Dylana grającego w filmie rolę młodego kowboja zafascynowanego osobą Billa) nadaje mu charakter stricte westernowski. Wyśmienite zapadające w pamięć dialogi wypowiadane są przez aktorów, którzy stworzyli w filmie swoje najbardziej sugestywne kreacje (Kris Kristofferson jest nie do poznania dobry).

Są filmy, z którymi w sposób szczególny widz się identyfikuje. W moim przypadku jest to opowieść o przyjaźni dwójki hardych mężczyzn, którzy zakosztowali wszystkiego i których historia przywiodła do tragicznego końca – jednakże końca, który sami sobie wybrali. Arcydzieło!

Komentarze