Akira Kurosawa jest jednym z reżyserów, którzy mają tę cudowną moc tworzenia "trudnych" dzieł z niezwykłą lekkością i gracją. Każdy dylemat społeczny bądź moralny potrafi otoczyć swoistą aurą niesamowitości. Tak jest i tym razem. Skromna w środkach (akcja, praktycznie, dzieje się w jednym pomieszczeniu) opowieść o biedocie przeniesiona z kart książki Maksima Gorki’ego, wręcz elektryzuje.
Jeżeli, by patrzeć na problem tylko z tej strony, to wcale nie mąż, który myśli całymi dniami tylko o tym, kiedy jego chora żona umrze, by móc przywłaszczyć sobie jej porcję jedzenia, nie złodziej, który bije, by zdobyć pieniądze na wódkę i nie prostytutka oddająca się za kieliszek sake, a w głębi duszy marząca o wielkiej miłości, to wcale nie oni są nieludzcy, a wręcz odwrotnie. W tej sytuacji, to właśnie mnichowi, jako jednostce marginesowej powinno przyczepić się etykietkę: "nieczłowiek". Straszne? Tli się jednak mała iskierka nadziei… Czy zawsze jest tak, że ogół musi za każdym razem "wchłonąć" jednostkę? Wszystko wskazuje na to, że nie. Okazuje się, że mnich wcale nie jest gołosłownym szarlatanem, bo jego przeszłość skrywa sekret, przed którym musi teraz uciekać. Jeżeli zaszczucie, bieda, głód i poniżenie nie były w stanie go złamać jako "człowieka", to czy coś może? Może to jest właśnie sednem prawdy starej jak świat, iż można człowiekowi odebrać wszystko: pieniądze, władzę, miłość, szacunek itd., itp. ale nie honor i swoje "własne", zaakceptowane przez siebie, człowieczeństwo. Może dotarło to do aktora alkoholika, który zrozumiał i zapłacił za to najwyższą cenę.
Na dnie (Donzoko, 1957) to mało znany obraz mistrza, ale nie odbiegający jakością od jego największych arcydzieł. Naprawdę wielkie kino, a zrobione tak niedużym kosztem (aż trudno uwierzyć, że cały obraz powstał w przeciągu zaledwie trzech dni zdjęciowych).
Komentarze
Prześlij komentarz