Uciekając przed własną legendą

 


Tytułowy Henry (Tim Blake Nelson) żyje ze swoim synem Wyattem (Gavin Lewis) gdzieś na Dzikim Zachodzie na biednej farmie pośrodku niczego. Czas spędza na prostych czynnościach skupiając się przede wszystkim na codziennej egzystencji (uprawa roli, hodowla zwierząt). Jest typem samotnika oszczędnego w słowach i stroniącego od ludzi. W miarę spokojne życie bohatera przerwane zostaje wraz z pojawieniem się rannego przybysza. Dodatkowo za nieznajomym podąża, podająca się za stróżów prawa, grupa uzbrojonych jeźdźców. Dlaczego Henry nie chce pomóc domniemanym szeryfom? I kim jest ranny przybysz?

Film Old Henry (2021, reż. Potsy Ponciroli) jest szorstki i przygaszony, tak jak szorstka i przygaszona jest postać tytułowego Henry’ego. Za osobowością i stanem ducha głównego bohatera podąża forma obrazu. Na ekranie dominują szarość i chłód doskonale pasujące do eksponowanych krajobrazów jesieni. Sam film jest bardzo oszczędny w środkach wyrazu, ale gdy się dokładniej przyjrzeć, wszystko jest w nim w idealnych proporcjach.

Fabuła pozbawiona spektakularnych zwrotów akcji, zaciekawia prostotą, na tle której pojawia się - proszący o zgłębienie - element tajemnicy. Z aktorów w pamięci zostaje Tim Blake Nelson jako tytułowy Henry oraz Stephen Dorff w roli przywódcy bandy przybywającej do progu chaty głównego bohatera. Szorstkość gry pierwszego mocno kontrastuje z naszym wyobrażeniem o postaci, którą Henry okazuje się być w młodości. Dorff natomiast, to zło wcielone, może przerażać, a już z pewnością niepokoić. Pomimo, że jako widzowie jesteśmy świadkami zaledwie kilku z jego aberracyjnych zachowań, to i tak cieszymy się, że w tym przypadku w końcówce trafiła kosa na kamień. Sceny akcji możemy nazwać kameralnymi, ale ich realizację już nie. Na potwierdzenie tego przywołać należy kilkuminutową sekwencję oblężenia domu, prawie pozbawioną bezsensownej wymiany ognia przez szyby (co, niestety, jest częstym mankamentem westernów), charakteryzującą się bardzo żywym rytmem.

W swoim nowym filmie Potsy Ponciroli mierzy się z jednym z mitów Dzikiego Zachodu. Odbrązawia go, przebija balon pompowany latami przez powstałą na jego gruncie legendę. Bohater filmu swoim życiem pokutuje. Wprawdzie Henry nie wierzy we własne odkupienie, ale szansę widzi dla kogoś innego. Nie zdradza synowi szczegółów ze swojej przeszłości z obawy – słusznej – że młoda krew wzburzy się, rozochoci i podąży za złym przykładem. Nie myli się.

W finałowym pojedynku krystalizują się wszystkie podejrzenia, które widz miał względem głównego bohatera. Henry nie tyle rozbudza dawnego siebie, ile bardziej popuszcza założony sobie wcześniej kaganiec. Pustkowie, na którym żył bohater, nie było przypadkowe. Zamieszkał tam, gdyż wiedział, że tylko w taki sposób będzie w stanie ujarzmić samego siebie. Człowiek nie zmienia się, może co najwyżej zdać sobie sprawę z tego, kim jest i z czym to się wiąże. Wie, że gdy chociaż na chwilę pozwoli "powrócić" dawnemu sobie, to nie będzie już od tego odwrotu. To dlatego właśnie bohater powstrzymuje się od uczenia syna. Henry wie, że najlepiej nawet nie patrzeć w stronę drogi, którą niegdyś kroczył. Czy można jednak ustrzec kogoś przed własnym życiem? Zapewne nie. Można próbować, można wskazywać kierunek przykładem i jedynie mieć nadzieję, że to się może udać.

Komentarze