Seans powtórkowy: Walkabout (1971, reż. Nicolas Roeg)



Parafrazując słowa antropologa kultury Bronisława Malinowskiego: "Człowiek obce kultury poznawać powinien nie tyle po to, by zaspokajać ciekawość odkrywania czegoś innego, ale dlatego, by przez tę odmienność kulturową, z którą się zetknie, mógł lepiej poznać samego siebie". W dniu swoich szesnastych urodzin aborygeński chłopiec wysłany zostaje na tytułowe Walkabout – wyprawę przez australijską pustynię, której przejście ma uczynić z niego prawdziwego mężczyznę. Dzieje jego wędrówki krzyżują się z losami dwójki białych dzieci: nastoletniej dziewczyny u progu dorosłości i kilkuletniego chłopca, którzy w wyniku tragicznych wypadków pozostawieni zostają na pastwę pustyni.

Nicolas Roeg nakręcił film, który zakwalifikować można do gatunku nazwanego przeze mnie: kontemplacyjnym. Obrazy takie wymagają od oglądających cierpliwości oraz pewnej wrażliwości emocjonalnej. Największą wartością dzieła jest jego klimat i sposób w jaki oddziałuje na widza. Ogromną zasługę w tym mają piękne zdjęcia za pośrednictwem, których możemy niemalże poczuć namacalny kontakt z odległym światem. Dodajmy do tego muzykę z pełnymi znaczeń, partiami wokalnymi, a nieśpiesznie wyłoni się dzieło na wskroś zmysłowe.

Wraz z dwójką białych bohaterów widz dosłownie gubi się w z pozoru nieprzyjaznej dla ludzi krainie. Krótka, samotna egzystencja w ekstremalnych warunkach uświadamia człowiekowi jak bardzo oddalił się od natury. Namacalne stają się bezmyślność i marnotrawstwo zasobów oraz brak podstawowej wiedzy - wiedzy koniecznej by przeżyć. Domyślać się nam pozostaje, jak tragicznie ta wyprawa mogła się zakończyć, gdyby nie spotkanie z młodym aborygenem. Osobnik niecywilizowany, dziki, ale żyjący w harmonii z otaczającą go rzeczywistością, staje się głównym nośnikiem wiedzy o otaczającym świecie.

Podczas wspólnej wyprawy dochodzi do zderzenia dwóch, jakże różnych kultur. Wzajemne oddziaływanie na siebie bohaterów sprawi, iż rodzeństwo będzie miało szansę przybliżyć się do tej trudno uchwytnej zmysłami współegzystencji z naturą. Okazuje się, iż pomimo tak wielkich różnic pierwotne instynkty jak: przetrwania, bliskości, czy rozrodczy odnieść można do wszystkich ludzi, bez względu na odmienność kulturową jaką reprezentują.

Najbardziej jednak zauważalne jest napięcie erotyczne pomiędzy dwójką bohaterów. To jak na siebie patrzą oraz zwykłe czynności, którym się oddają (przeprawa przez strumień, wspinaczka po drzewie czy kąpiel w rzece), wyzwalają ładunek seksualny, który zawisa w powietrzu czekając na dogodną chwilę, by wybuchnąć… Młoda dziewczyna nie jest jednak w stanie poddać się instynktowi, zbyt mocno już przesiąkła współczesną "białą" cywilizacją, by dać się mu ponieść. Czułość, którą cała przygoda pozostawi już na zawsze w jej sercu, da chwilowy upust podczas strącania dłońmi mrówek z nagiego torsu aborygena.

"W moje serce uderza wiatr... z dalekich miejsc wiejący. Czym są te niebieskie we wspomnieniach wzgórza? Co to za iglice, co to za zagrody? To kraina utraconego spokoju. Widzę jej lśniące równiny, szczęśliwe gościńce, gdzie byłem... i już nie powrócę".

Piękne kino!

Komentarze