Komu superbohatera, komu, bo idę do domu

 

 

W nowym serialu o jednym z bohaterów Legionu samobójców: The Suicide Squad (The Suicide Squad, 2021) Peacemakerze odszukać można wszystkie elementy składowe stylu Jamesa Gunna – jego kwintesencję. Po pierwsze, mamy bohaterów wywodzących się z uniwersum superbohaterskiego. Przeważnie są to albo postacie zupełnie nieistotne, lub odgrywające w nim role, nie drugo - a trzecioplanowe. To bardzo wygodne dla twórcy Strażników Galaktyki, który dzięki temu może pokazywać bohaterów w niekorzystnej sytuacji czy wręcz ich uśmiercać. Nikt ich wcześniej nie zauważał, dlatego nikt się o nich nie upomni. To daje Gunnowi również swobodę w pisaniu scenariusza, który może być dziwny czy wręcz abstrakcyjny i często, co również jest elementem stylu reżysera, stanowić może tylko pretekst do ukazywania nieschematycznych relacji pomiędzy bohaterami. W filmach reżysera to właśnie te relacje wysuwają się na plan pierwszy pozostawiając często w tyle główną linię fabularną.

Tak jest właśnie w Peacemakerze, gdzie najbardziej interesującym wątkiem są relacje rodzinne pomiędzy głównym bohaterem a jego ojcem. Cała główna linia fabularna związana z tajemnicą kryjącą się za inwazją obcych o słodko brzmiącej nazwie (szczególnie w języku angielskim) motyle (butterfly), zahacza trochę o śmieszność (obcy chcą obronić nas przed nami samymi). Z drugiej strony jednak, czy nie podobne pobudki kierowały Thanosem (z Marvelowskich filmów superbohaterskich), który chciał wytępić większość rodzaju ludzkiego, dla jego własnego dobra? Tam jednak to było zrobione wzniośle, popadając w nadmierny patos. Duża moc, duża odpowiedzialność, wielcy superbohaterowie, wielkie słowa, wielkie poświęcenie itd. Itp. Wszystko to razem tworzyło patos, który trącił trochę żałosną i niepotrzebną śmiesznością (szczególnie, gdy wiemy, że w kolejnych odsłonach, w ten lub inny sposób, wszystko wróci do normy – bo musi). Nie można bezkarnie uśmiercać ulubionych bohaterów widzów.

W Peacemakerze tego nie ma. Gunn nie gloryfikuje swoich bohaterów, bo wie, że są groteskowi, naiwnie komiksowi, nieprawdziwi. Ośmiesza ich, stawia w skrajnie zwyczajnych ludzkich sytuacjach, wyposażywszy w charaktery dalekie od doskonałości. Wszystko to razem tworzy mieszankę orzeźwiającej świeżości. Bohaterów chce się poznawać, bo są inni niż znani nam superbohaterowie(podobnie jak w The Boys, kolejnym, również świetnym, serialu na podstawie komisu). Za brakiem supermocy podążają ich niedostatki w charakterach dzięki czemu stają się nam tak bliscy.

W drużynie jest cyniczna i niedostępna dla nikogo, super piękna i tak samo super zabójcza blondynka o cechach przywódcy. Jest fan i samozwańczy przyjaciel głównego bohatera o skłonnościach socjopatycznych i z ograniczeniami intelektualno-poznawczymi. Jest klasyczny informatyczny geek z problemami nadwagi i braku kontaktów z płcią przeciwną, który niechcący staje się kilkakrotnie ratunkiem dla całej drużyny. Jest również podstawiona do szpiegowania lesbijska Afroamerykanka przy kości z ugruntowanym kręgosłupem moralnym. I jest w końcu główny bohater - szowinistyczny heros o skrzywionym przez dzieciństwo światopoglądzie, skrzętnie ukrywający za maską ignorancji i sarkazmu dobre serce. Nie wolno zapomnieć o zwierzaku głównego bohatera, czyli orle, który potrafi zachowywać się mądrzej niżeli niejeden kot czy pies. Cała ta wesoła ferajna tworzy drużynę mało doskonałą, ale przez relacje, w które ze sobą wchodzą, intrygującą i całkiem przekonującą.

Wielką rolę w serialu odgrywają również tak bardzo charakterystyczne dla reżysera, naszpikowane sarkastycznym humorem, dialogi. Postacie sprzeczają się o błahostki, co potęguje komizm często z pozoru bardzo poważnych sytuacji (dyskusja, podczas odprawy, na temat opanowywania ciała ludzkiego przez motyle). Faktem pozostaje, że taki humor (jak każdy inny) trzeba lubić i wszyscy, którzy cenią wcześniejsze dokonania reżysera mogą czuć się usatysfakcjonowani (polecam obejrzenie absolutnie rewelacyjnego openingu, który mówi wszystko o tym serialu).

Peacemaker, to fantazja, zabawa dużego chłopca z ulubionymi bohaterami z dzieciństwa. Gunn udanie balansuje wprowadzając między innymi groteskę (wypatroszenie goryla piłą mechaniczną) czy wspomnianą zbytnią powagę, równoważąc to uproszczeniami wziętymi wprost z kart amerykańskich komiksów superbohaterskich. Upuszcza powietrza z nadętego przez lata obrazu filmowych herosów sprowadzając ich tym samym na ziemię, gdzie stają się bliżsi dla zwyczajnego człowieka. Ja więcej tego typu seriali poproszę.

Komentarze