Na gorąco: Wyrmwood: Apocalypse (2021, reż. Kiah Roache-Turner)

 

 

Scenariusz najnowszego filmu Kiah Roache-Turnera bazuje na jego wcześniejszym wyśmienitym Wyrmwood: Droga do żywych trupów (Wyrmwood: Road of the Dead, 2014), który reżyser rozbudowuje w oparciu o podobne schematy. Jako widzowie rzuceni jesteśmy w sam środek swoistej apokalipsy, w której to ludzie, na skutek wirusa, zamieniają się w zombie.

Filmów o żywych trupach w historii kina było już naprawdę sporo. Ten obraz jest jednak trochę inny. Zero powagi, zero symboliki nawiązującej do naszych konsumpcyjnych czasów, jedynie czysta rozrywka stawiająca na zabawę z utartymi schematami i próbę ich poszerzenia. O stopniu przerysowania prezentowanej historii niech świadczy fakt, że w filmie jako paliwo używa się wyziewów nieumarłych.

Tak jak w poprzedniej części i tutaj są źli naukowcy, nowa hybryda (pół-człowiek/pół-zombie) i jest uwięziona osoba, którą trzeba będzie ostatecznie ocalić. Wszystko bardzo sprawnie zrealizowane z dbałością, by w tej powtarzalności nie popaść w zupełne naśladownictwo. Twórcy cały czas próbują nas zaskakiwać (w większości przypadków z udanym skutkiem) rozwiązaniami generującymi masę frajdy.

Film robi się naprawdę ekscytujący, gdy pojawia się Brooke (Bianca Bradey) - hybryda o zdolnościach mentalnej kontroli nad nieumarłymi. Bohaterkę dobrze poznaliśmy w pierwszej odsłonie Wyrmwood, gdzie grała jedną z głównych ról. Szkoda, że w nowej części, poza wstępem, bohaterka znika na dobre pół filmu. Wprawdzie uzasadnione jest to historią, która biegnie całkiem wartko, jednak brakuje tutaj tego cwaniackiego pazura, generowanego właśnie przez każde pojawienie się Brooke.

Twórcy, co prawda, wprowadzają dwie nowe bohaterki, które mają tę lukę wypełnić, ale to się niestety nie udaje. Powód jest bardzo prozaiczny. Mianowicie, brak im charyzmy Biancy Bradey. Do tego dochodzą bardzo duże niedostatki (delikatnie rzecz ujmując) związane z grą aktorską nowych postaci. Z tego powodu jedynka Wyrmwood będzie zawsze o klasę lepsza. Nie oznacza to, że kontynuacja nie jest warta uwagi, bo jest.

Film jest odjechany i strasznie przerysowany, ale kontrolowanie i z wyczuciem, nie przekraczając granicy śmieszności. Akcja toczy się wartko nie dając widzom zbyt wielu okazji do nudy. Oczywiście, trzeba tego typu mieszankę lubić, niemniej sądzę, że miłośnicy groteski i żonglowania schematami powinni być usatysfakcjonowani. Ja byłem.

Ocena 7/10

Komentarze