Na gorąco: One Night in Bangkok (2020, reż. Wych Kaosayananda)

 

 

Zaczyna się wcale nieźle. Mężczyzna przyjeżdża do Bangkoku w niewiadomym dla widza celu. Wynajmuje taksówkę (wie od początku którą, lub bardziej czyją) i rusza w miasto. Na pierwszym postoju wchodzi do kancelarii i ze stoickim spokojem, strzałem w głowę, dokonuje morderstwa na pracującej tam prawniczce. By nie wzbudzać podejrzeń odczekuje chwilę, po czym jak gdyby nigdy nic, opuszcza budynek żegnając się sympatycznie z ochroną. Wsiada do czekającej na niego taksówki i odjeżdża w kierunku kolejnego celu.

Sam koncept oraz początkowe sceny, pomimo, że mało oryginalne, są na tyle ciekawe, by zainteresować. Sądzę, że gdyby bohaterowie tak sobie jeździli z miejsca na miejsce, uśmiercając w oryginalny sposób kolejne cele, nie wymieniając ze sobą zbyt wielu uwag, to film mógłby być całkiem znośny. Niestety z czasem reżyser postanowił akcję skomplikować. Pojawiają się nowi bohaterowie, którzy zaczynają wchodzić ze sobą w coś na kształt relacji, zaczynają prowadzić ze sobą dialogi, pojawiają się emocje… i cały film szlag trafia.

Nie mam zielonego pojęcia co się w tym filmie zadziało. Kompletnie nic w nim do siebie nie pasuje. Wygląda to trochę tak, jak gdyby twórcy posklejali swój produkt z kilku innych, nie powiązanych ze sobą i nie pasujących do siebie, filmów. Dodam, że kiepskich. Dramaturgia leży na całej długości położona przez kompletnie niewiarygodne zachowania bohaterów. Teksty coraz bardziej zaczynają być groteskowe, by po pewnym czasie dołączyły do nich takież same zachowania snujących się po ekranie postaci. Pojawia się jakiś super skuteczny i super moralizujący policjant wspierany przez swoja ciężarną żonę. Stróż prawa rozpoczyna ściganie bohatera przeżywając rozterki moralne rodem z najgorszych komiksów superbohaterskich.

Psychologia postaci drażni to tego stopnia, że widz, z początku skłonny kibicować głównemu bohaterowi, z czasem, widząc jego całkiem nieracjonalne zachowania (w finałowym starciu główny bohater, będący do tej pory oazą spokoju, zaczyna zachowywać się jak podrzędny zbir – przeklina, działa nieprzemyślanie i impulsywnie)  zaczyna tracić do niego sympatię. Ostatecznie cała ta intryga wydaje się być trywialnie głupia, a przez to zupełnie niewarta zainteresowania.

Generalnie, tak samo szkoda czasu dla widza na oglądanie jak i dla mnie na pisanie o tym "dziele". Nastawiony bardzo pozytywnie do Marka Dacascosa, który zaliczył niedawno bardzo udany  comeback w  trzeciej części Johna Wicka 3 (John Wick: Chapter 3 - Parabellum, 2019, reż. Chad Stahelski) z przykrością muszę stwierdzić, że One Night in Bangkok jest nie tyle filmem słabym, co złym. Jeżeli twórcom przyświecał jakiś oryginalny zamysł, to zawieruszył się w morzu zupełnie nie pasujących do siebie słabych elementów. Dawno nie odczułem tak dotkliwie straty czasu przy oglądaniu jakiegoś filmu. Murowany kandydat do tytułu gniota roku.

Ocena 2/10 (omijać jak najszerszym łukiem)

Komentarze