Seans powtórkowy: Antychryst (Antichrist, 2009, reż. Lars von Trier)



To niesamowite jak bardzo film Larsa von Triera oddziałuje na widza, nawet po czternastu latach od jego premiery. Podobnie jak za pierwszym razem masa myśli i emocji kołacze się w mojej głowie.

Projekcję rozpoczyna świetnie zrealizowana scena śmierci syna głównych bohaterów. Jest to równocześnie prolog do dramatu w czterech częściach zakończonego epilogiem. Główny bohater (świetny Wiliam Dafoe) widząc, iż jego żona (Charlotte Gainsbourg) nie potrafi poradzić sobie z bolesną stratą, postanawia zabrać ją do opuszczonego domku w lesie. Na tym pustkowiu uwidocznią się niezabliźnione rany oraz skrywane urazy i obawy.

Lars von Trier opowiada o istocie zła zamieszkałego w każdym z nas i jak bardzo jest ono powiązane z wszelkimi aspektami ludzkiej natury. Człowiek nie jest z gruntu dobry, a jego zachowaniem rządzą pierwotne instynkty, nie mające nic wspólnego z tym, co zwykliśmy określać człowieczeństwem.

Nie będzie przesadą, gdy napiszę, iż jest to jeden z najbardziej kontrowersyjnych obrazów 2009 roku. W swojej wymowie (i ukazywanych scenach) jest niesamowicie okrutny. Bohaterowie dręczą się wzajemnie zadając sobie ból i gwałt. Niektóre sceny mogą być dla widza wręcz nie do wytrzymania (stosunki seksualne, a w szczególności pokazana z iście ginekologiczną dokładnością kastrację nożyczkami). Nie mają one jednak na celu epatowania przemocą, a jedynie (lub aż) ukazanie zezwierzęcenie poczynań człowieka.

Dla mnie Antychryst, to przede wszystkim, unikalne w dzisiejszym kinie, głębokie przeżycie emocjonalno-estetyczne. Tier eksperymentuje, jak to ma w zwyczaju, ale tym razem nie jest to tylko eksperyment formalny. To prawda, to co widzimy na ekranie prezentuje się wyśmienicie, jednak nie o obraz tutaj idzie. Reżyser na oczach widzów dokonuje bolesnego rozrachunku ze swoimi lękami, co czyni ten film bardzo osobistym (co sam podkreślał).

Wiele oskarżeń skierowanych pod adresem filmu celowało w jego rzekomy mizoginizmu. Nie zauważyłem tego (pewne jego elementy owszem, ale żeby całość?), a osobiście odczytuję go zupełnie inaczej. Antychryst to uniwersalny traktat o zmaganiu się z własnymi demonami i ludzką naturą, nad którą ciężko jest nam zapanować (czy w ogóle możemy?). Polecam każdemu kinomanowi aby spróbował się zmierzyć z tym dziełem i wejrzał w "oko cyklonu". Ostrzegam jednak, bo nie od dzisiaj wiadomo, że "kiedy spoglądasz w otchłań ona również patrzy na ciebie".

Komentarze