Znaczenie gestu


Jest taka scena w Breathe In: bohaterka, grana przez Felicity Jones, podchodzi razem z głównym bohaterem (Guy Pearce) do fortepianu, by zagrać utwór. Kamera filmuje dłonie dziewczyny oraz wpatrzonego w nią bohatera. W jego oczach da się zaobserwować podziw, fascynację i jeszcze coś więcej. W pewnym momencie jego palce delikatnie i nieśmiało zaczynają głaskać grającą dłoń. Dziewczyna przerywa utwór i odwzajemnia pieszczotę. Głowa bohaterki powoli opada na ramię mężczyzny i tak trwają, gdy za oknem pada deszcz…
Powyższa scena, tak jak i cały obraz, przywodzi na myśl dwa wyśmienite filmy: nie tak dawno goszczący na ekranach polskich kin, Stoker (reż. Chan-wook Park), oraz Między słowami (reż. Sofia Coppola). Podobieństwo pierwszego z wymienionych filmów wynika przede wszystkim z analogicznej „fortepianowej” sceny, która jednak ma tam trochę inne znaczenie. W Stokerze wykonywany utwór jest głęboko podszyty erotyzmem i pełni funkcję inicjacyjną. Zapoznaje bohaterkę z rozkoszą dawaną przez mężczyznę (pisząc w uproszczeniu). W Breathe In, wymowa „fortepianowej” sceny służy czemuś trochę innemu. Bohaterowie poprzez muzykę, po raz pierwszy uzewnętrzniają wszystko to, co już od dawna rozpalało ich uczucia. W Stokerze fortepian rozbudzał ciało, a w Breathe In - serce. Większe jest podobieństwo do filmu Między słowami, bo cały koncept uczuciowy rozwija się uderzając w podobne tony.



Z jednej strony mamy próbę realizacji niespełnionych marzeń i kryzys wieku średniego, z drugiej zaś, fascynację dojrzałością i tęsknotę do nieistniejącego ideału (nieżyjący wujek). Niesamowitą przyjemność sprawia oglądanie początkowych relacji uczuciowych pomiędzy bohaterami. Wszystko wygrywane jest na gestach, które od ignorancji przechodzą w ciekawość, by na końcu stać się fascynacją podszytą uczuciem. Dzięki temu, film pozornie nudny, staje się doznaniem naładowanym sugestywnymi emocjami. Niestety, jak to mówią: wszystko, co dobre, szybko się kończy. Od połowy filmu opowiadana historia skręca niebezpiecznie w stronę nieznośnego banału. Twórcy prześlizgują się przez interesujący punkt wyjścia używając ogranych kalek (odkrycie „sekretu” przez córkę oraz wybór rodziny pod wpływem „nieoczekiwanej” tragedii). Wraz z „fałszywą zdradą” wprowadzony zostaje schemat, który prawie całkowicie rujnuje początkowy klimat. Jak gdyby twórcom zabrakło pomysłów lub, co gorsza, odwagi, by poprowadzić historię w trochę inną stronę.
Czy w związku z tym, niewarto? Oczywiście, że warto! Dzięki aktorom, a w szczególności roli Felicity Jones, film ogląda się wprost wyśmienicie. Gra spojrzeń, gestów, dreszcz emocji związany z kontaktem niedoszłych kochanków, wszystko to sprawia, że czuć chemię pomiędzy bohaterami, a przecież o to między innymi w kinie chodzi. Trochę smutne, że zaprzepaszczono potencjał, jaki film posiadał. Warto jednak „poddać się” tym obrazom, by pozachwycać się doskonale oddaną grą pojedynczych gestów. Dzięki nim widz ma okazję chociaż przez chwilę obcować z czystą magią kina.

Komentarze