Na gruzowisku uczuć







Davis (Jake Gyllenhaal) traci żonę. Życie wali mu się na głowę, jednak on nic nie czuje. Czy to możliwe, że jej nie kochał? Odmienny sposób patrzenia, spowodowany wstrząsem, generuje zmianę. Powoli, ale systematycznie, bohater "rozczłonkowuje" swój świat na coraz to mniejsze kawałki. Impulsem staje się automat ze słodyczami ze szpitalnego korytarza. Jest on również jak kamyk rzucony w przednią szybę pędzącego samochodu – powodem dla którego wszystko zaczyna pękać. To, w wydawać by się mogło na pierwszy rzut oka, groteskowej spowiedzi wobec siebie samego, bohater próbuje ustawić swoje życie na właściwym miejscu.



By jednak poukładać, najpierw należy zburzyć, zniszczyć i pogrzebać dotychczasowy styl życia, styl, który spowodował wewnętrzną śmierć bohatera. Obojętność i zniechęcenie przebiło się widocznie do wszystkich sfer jego jałowej egzystencji. Tragedia czegoś uczy, wyostrza zmysły, czyni sprawy prostszymi. Czy jednak na pewno? Pod rozbitą warstwą samego siebie ukazuje się również nieznana do tej pory część świata zewnętrznego, świata, którego nie mogliśmy, a może nie chcieliśmy, znać ("nie moje krzesło, nie mój problem"). To jednak nie jest ważne, bo raz wyzbywszy się ułudy, dociera się do istoty swojej osoby.


Nowy punkt widzenia, nowe osoby na horyzoncie. Jedna "chora" dusza ciągnie do drugiej i tak Davis spotka Karen (Naomi Watts). Kobieta pozornie ma wszystko: dom partnera, dorastającego syna, pracę. Toczy ją jednak ten sam robak zobojętnienia, co głównego bohatera. Co prawda jest w związku z mężczyzną, jednak od samego początku zdaję sobie sprawę, że nie darzy go uczuciem. Nie angażuje się, bo tak jest wygodniej i bezpieczniej. Ma syna, którego kocha ale kompletnie straciła z nim kontakt. Nie rozumie go, jego problemy są dla niej obce. Znajomość z Davisem jest dla Karen zbawienna. Bohater swoją odwagą do bycia szczerym wobec siebie i świata inspiruje ją na tyle, by "otworzyć jej oczy". Pomału kobieta pozbywa się swojej wierzchniej warstwy ułudy. Z drugiej strony, rodzina Karen jest dla głównego bohatera miejscem, gdzie może całkowicie "odsłonić" swoje nowe ja, bez narażenia się na konsekwencje społeczne. Bohaterowie "ocalają" siebie nawzajem.
 


Mieli twórcy "nosa" angażując do głównej roli Jakea Gyllenhaala. Na dzień dzisiejszy, to nie jest aktor, to jest "zwierzę" sceniczne. Sposób w jaki swoją grą aktorską pociąga i angażuje bez reszty widza (jego efektowny "taniec" na ulicach), każe przypuszczać, że urodził się tylko w jednym celu. Tak wielka forma aktora nie jest przypadkowa i stanowi kontynuację jego rewelacyjnej passy trwającej i urzeczywistniającej się w takich tytułach jak Wróg (Enemy, reż. Denis Villeneuve, 2013), Wolny strzelec (Nightcrawler, reż. Dan Gilroy, 2014) czy Do utraty sił (Southpaw, reż. Antoine Fuqua, 2015), by wymienić tylko kilka. Prawdziwe brawa należą się jednak reżyserowi, który potrafił wzorcowo poprowadzić tę historię. Destrukcja (Demolition, reż. Jean-Marc Vallee, 2015), to oryginalny dramat ukazujący subiektywny (jak wszystko w życiu) sposób radzenia sobie z żałobą. Reżyser umiejętnie dozuje emocje widzów, od zaciekawienia, poprzez fascynację, aż po wzruszenie. 


Przekonująco, nie popadając przy tym w sztampę, ukazuje kolejne etapy zrozumienia samego siebie w obliczu jednostkowej tragedii. Bohater poprzez wypadek "wybudza" się, ale równocześnie, to "wybudzenie" pozwoli mu zrozumieć i pogodzić się z tak bardzo nieoczekiwaną stratą. Film jest tematycznie podobny do wcześniejszych obrazów reżysera, szczególnie do Witaj w klubie (Dallas Buyers Club, 2013) i Dzikiej drogi (Wild, 2014). Wydaje się że reżyser upodobał sobie opowiadanie historii ludzi znajdujących się na "rozdrożach" życia. Robi to z wyczuciem godnym eksperta, dlatego, jak dla mnie cała jego filmografia mogłaby się kręcić wokół tego tematu.

Komentarze