Seans powtórkowy: Przylądek strachu (Cape Fear, 1991, reż. Martin Scorsese)

 


Mainstreamowy obraz Martina Scorsese po dziś dzień stanowi przykład na to, jak zrobić udany remake. Archaiczne (ale bardzo dobre) dzieło J. Lee Thompsona z 1962 roku przepuszczone zostaje przez schematy popularnego kina lat 90. wyciągając z nich wszystko to, co najlepsze. W nowej wersji filmu reżyser wprowadza ambiwalencję w miejsce jednoznaczności oryginału. Ciężko tutaj jest odróżnić dobro od zła, bo wszyscy bohaterowie mają jakieś przewinienia na swoim  sumieniu.

W nowej wersji filmu zło jest obecne we wszystkich aspektach życia człowieka. Więcej nawet, ono fascynuje, będąc kusząco zaraźliwym dla bohaterów (córka). Zło, które zwie się Max Cady, nie przychodzi znikąd, nie jest przypadkowe tylko stanowi naturalną konsekwencję poczynań jednego z bohaterów (w jego mniemaniu słusznych). Reżyser przesuwa mroczny klimat wynikający z filmowania w niskim kluczu (tak reprezentacyjnym dla filmów noir), "wewnątrz" osobowości samych bohaterów. Dzięki temu, pomimo słonecznych krajobrazów, na ekranie panuje atmosfera powszechnego zepsucia. Ostatecznie "zło" nie zostaje pokonane, tylko stłumione, odesłane w bezdenną czeluść naszych umysłów, po to tylko, by czekać tam na dogodny moment do powrotu.

Przylądek Strachu z 1991 roku, to film jednego aktora. Robert De Niro przechodzi w nim samego siebie tworząc postać z jednej strony odrażającą, z drugiej jednak szalenie fascynującą. Jego chęć zemsty, podyktowana poczuciem swoiście rozumianej niesprawiedliwości, przesuwa środek ciężkości sympatii widza z ofiary (Sam Bowden) na oprawcę (Max Cady). Z tego powodu widzowie zaczynają mu kibicować. Inteligencja, dystans w stosunku do samego siebie oraz autoironia skutecznie usypiają czujność widza. Brawura, z jaką wykorzystuje De Niro możliwości tak dobrze napisanej postaci sprawiają, że nawet mocna scena gwałtu z odgryzionym policzkiem, nie jest w stanie zrazić nas do tej postaci. Z całym szacunkiem dla Anthony’ego Hopkinsa i jego wersji Dr Lectera, ale dla mnie, to właśnie demoniczna wersja Cadyego z filmu Scorsese, zasłużyła bardziej na statuetkę Oscara.

(pierwotnie tekst ukazał się na stronie Kinomisja Pulp Zine)

Komentarze