Na gorąco: Tomb Raider 2018 - reż. Roar Uthaug





Nowy film o przygodach Lary Croft (Alicia Vikander) zalicza się, niestety, do typowych filmopodobnych produktów mainstreamowych. Bez polotu, bez krzty inwencji twórczej, bez charakteru. Jakiś analityk wykalkulował sobie, że minęło wystarczająco dużo czasu, by tytuł odświeżyć i tym samym zarobić trochę grosza. Popularność nowych gier spod szyldu Tomb Rider dodała wiatru w żagle kiełkującemu pomysłowi i machina producencka ruszyła. Wysmażono aktorów, scenarzystę i reżysera. Wszyscy wyżej wymienieni wyrobnicy przyszli, "odbębnili" swoje przysłowiowe "osiem godzin w pracy", zabrali zapłatę za chałturę i sobie poszli. Międzyczasie ruszyła kolejna machina, tym razem promocyjna. Skleili jako takiego trailera, przedstawili "odmłodnioną" wersję bohaterki, a resztę czasu poświęcili przypominaniu o premierze. Premiera nieuchronnie nadeszła, a to, co ze sobą przyniosła, już nawet odgrzewanym kotletem nie było. 


Kolejny raz okazało się, że wymieszanie "składników" według klucza producenckiego nie zagwarantuje nam chociażby strawnej potrawy. Efekt końcowy ich pracy, bardziej niż konkretne danie przypomina pomyje, smrodem ostrzegające widzów o swojej nieświeżości. Nie rozczulałbym się zbytnio nad tym gniotem, gdyby nie Walton Goggins. Jakimś nieszczęśliwym trafem jeden z moich ulubionych aktorów wkręcił się do tej wątpliwej jakości produkcji - próbując zapewne dotrzeć do większej ilości widzów. Niestety, wybrał film, który zawodzi niemalże w każdym filmowym elemencie (również aktorskim). Jego kreacja jest nijaka, jak cały obraz, ale zważywszy na materiał na którym musiał pracować, nie stanowi to zbyt mocnego zarzutu. Mam nadzieje, że kolejne jego wybory aktorskie będą bardziej interesujące, a o nowym Tomb Rider chcę jak najszybciej zapomnieć.
Ocena 3/10

Komentarze