Siekierowy walc

 

 

Witajcie w hotelu Overlock, miejscu w którym wszystko zdarzyć się może… Jack Torrance (Jack Nicholson) wraz z rodziną: żoną Wendy (Shelley Duvall) oraz synem Dannym (Danny Lloyd) przenosi się na pięć miesięcy w mroźne obszary stanu Colorado. Jego praca polegać ma na opiece nad odizolowanym od świata i opustoszałym w czasie zimy hotelem. Zajęcie, wydawać by się mogło, idealna dla pisarza cierpiącego na niemoc twórczą… Właśnie! Wydawać by się mogło. Szybko okazuje się, iż budynek skrywa mroczne tajemnice i zaczyna wpływać na swoich lokatorów… i to wpływać w sposób niekoniecznie pozytywny.

Lśnienie (The Shining, 1980, reż. Stanley Kubrick) jest adaptacją (nie mylić z ekranizacją) książki Stephena Kinga pod tym samym tytułem. Autorowi oryginału wersja filmowa nie przypadła do gustu i nic w tym dziwnego. Kubrick to zbyt wielki artysta, by ograniczać się do bezmyślnego ekranizowania akcji książki. Jego dzieło to świadomy wytwór umysłu genialnego filmowca. Doskonale zdając sobie sprawę z tego co robi pozmieniał niektóre fakty (np. całkowita zmiana zakończenia czy zastąpienie młotka siekierą w scenach finałowych itp.) a inne, niepotrzebne z punktu widzenia zamierzeń reżysera, całkowicie usunął (alkoholizm bohatera, czy rozbudowany w książce, a w filmie ledwo "dotknięty" wątek historii hotelu Overloock). Film to nie książka wiec również i inne środki konieczne są do jego stworzenia. Można powiedzieć, iż Lśnienie wyprzedziło epokę, w której powstało. Dziś uznawany za kamień milowy i reprezentacyjny przykład zastosowania innowacyjnych środków wyrazu w gatunku jakim jest horror, przez współczesnych był kompletnie niezrozumiany i, co gorsza, deprecjonowany (reżyser jak również odtwórczyni głównej roli kobiecej nominowani byli do Złotych Malin(sic!)). Dużo można by pisać o tym, co tak odkrywczego i genialnego reprezentuje sobą obraz jednak streścić to można jednym słowem: wszystko! By nie pozostać gołosłownym dwa zdania o najmocniejszych, w moim mniemaniu, elementach obrazu.

Po pierwsze: świetna reżyseria z zapadającymi w pamięć scenami jazdy Dannego na rowerku po krętych korytarzach opustoszałego hotelu. Niesamowite wrażenie robi także sekwencja "toporowego" ataku, który to łączy się z okrytą już kultem jedną z filmowych kwestii: "Here's Johnny!". Po drugie: obsada. Jack Nicholson już swoim wyglądem wzbudza niepokój pogłębiający się tylko ze sceny na scenę, wraz z powolnym przybliżaniem się bohatera na skraj całkowitego szaleństwa. Shelley Duvall grająca zagubioną żonę i matkę wybrana została chyba specjalnie po to, by w scenach niepewności, przerażenia i krzyku widz był w stanie, na równi z bohaterką, poczuć jej wszystkie emocje. No i na koniec, niesamowicie dojrzała rola małego Dannyego Lloyd’a. To dzięki niemu powstały jedne z najbardziej przerażających scen z udziałem dziecka w historii kina (nosowym głosem powtarzane na opak "redrum"). Aż trudno uwierzyć, że w czasie kręcenia, kierując się dobrem dziecka, nie powiedziano mu, iż projekt, w którym bierze udział, to horror. Po trzecie: muzyka, którą w filmie można, i nawet należy, potraktować jako czwartego głównego bohatera opowieści. W jej zastosowaniu widać wyraźnie nowatorstwo Lśnienia. Tutaj muzyka nie pełni roli pobocznej – nie jest tylko podkreśleniem, czy wsparciem przerażających scen – atmosfera, którą tworzy budzi realny niepokój towarzysząc bohaterom w każdej minucie filmu.

To wszystko, to oczywiście tylko kropla w morzu innowacyjności Lśnienia i w żaden sposób go nie wyczerpuje. Każdy pojedynczy element filmu, to przemyślana kreacja genialnego umysłu twórcy. Dzięki temu jest to jeden z tych filmów, które najlepiej smakują po kilkukrotnym jego zakosztowaniu. Tylko wtedy będziemy w stanie wyłapać i, co więcej, nacieszyć się efektami żmudnej pracy reżysera. Do jakiego stopnia Lśnienie, to film autorski nich świadczy również liczba dubli przypadająca na poszczególne sceny. W niektórych przypadkach dochodziło nawet do stu czterdziestu powtórzeń, a niezapomnianą scenę wylewania się krwi z windy kręcono aż rok, gdyż efekt poszczególnych prób nie był dla reżysera w pełni zadowalający (wspomnieć należy, że owa scena jest całkowicie autorska i próżno szukać jej odpowiednika w książce Kinga).

Co by jednak nie napisać arcydzieło Kubricka najlepiej przetestować osobiście zagłębiwszy się w uniwersalną historię na temat istoty zła mogącego zrodzić się w każdym z nas. Warto wraz z bohaterami przeżyć przypowieść o słabościach, które hołdowane mogą przerodzić się w niepowstrzymaną, a przede wszystkim, niszczycielską moc. Film do wielokrotnego stosowania (o ile nerwy pozwolą).

Komentarze