Seans powtórkowy: Wstręt (Repulsion, 1965, reż. Roman Polański)

 


Carol (Catherine Deneuve) wraz z siostrą wiedzie spokojne życie w wynajmowanym mieszkaniu. Praca w salonie piękności oraz bezpośrednia bliskość klasztoru zapewniają bohaterce złudne poczucie spokoju. Dla otoczenia, Carol jest jednak w pewien nieokreślony sposób inna. Jej siostra nazywa to wrażliwością. W miarę stabilna sytuacja kobiet komplikuje się wraz z pojawieniem się w ich życiu mężczyzny. Niemoralny – bo żonaty, bezczelny – bo bezpośredni i bezpruderyjny, zwierzęcy – bo aktywny seksualnie, stopniowo odbiera uwagę siostry od Carol - rozbudza skrywany WSTRĘT. Każde słowo, gest czy uczynek kojarzone są z jawną napaścią, ze zdeptaniem godności kobiety. Sytuacja staje się nieznośna ale wtedy bohaterka zostaje sama. Stroniąca od ludzi, wyalienowana, zatraca się we własnym szaleństwie. Każdy dźwięk wyzwala falę zdarzeń, które dla bohaterki już zawsze mieszać się będą na płaszczyźnie jej wyobrażeń i twardej rzeczywistości. Prześladujące ją pęknięcia, odgłosy stąpania, conocne gwałty, nachodzenie przez mężczyzn, ręce wyłaniające się ze ścian czy morderstwa, są dla bohaterki rzeczywistością, która jest poza jej kontrolą – bez względu na to czy dzieje się realnie czy jest tylko jej wymysłem.

Wstręt jest drugim pełnometrażowym oraz pierwszym zrobionym poza granicami Polski filmem Romana Polańskiego - moim skromnym zdaniem również najlepszym. Jest w nim pewna doza drapieżności cechująca początkowe dzieła niektórych młodych, ambitnych twórców. Brakuje mi jej we współczesnych projektach reżysera, gdzie zamieniona została – to chyba nieuniknione – w chłodną perfekcję. Należy o tym pamiętać oglądając film, gdyż rzeczona drapieżność nadaje swoisty surowy wydźwięk tak konieczny dla tematyki, której twórca się podjął.

Wstręt uważany jest przez ekspertów za modelowy przykład stopniowego pogrążania się w chorobie psychicznej (schizofrenii). Nie będąc psychologiem oglądający są w stanie dostrzec wzorcowo przedstawione etapy postępowania choroby. Powoli, podążając konsekwentnie za bohaterką, widz śledzi rozpad resztek osobowości i zatracania się w szaleństwie. W wszechogarniającej – wybranej z własnej woli – samotności, to bohaterka sama dla siebie staje się największym zagrożeniem. Każda kropla z kranu, każdy szelest za ścianą, każdy dźwięk za oknem pogłębiają szczelinę rozpadu osobowości kobiety. Zaszczuta przez własne wyobrażenia o mężczyznach, wzywana do wiecznej czystości poprzez obcowanie sąsiedzkie z siostrami zakonnymi zatraca się w atakującym ją ze wszystkich stron wrogim świecie.

Film mógł okazać się zupełnym fiaskiem gdyby nie aktorskie wyczyny głównej bohaterki. Polański miał nosa zatrudniając młodziutką (22 lata) Catherine Deneuve. Jej delikatna uroda, blond włosy ale nade wszystko chłodna gra, nadają postaci "chorobliwego" wyrazu. Nie znając późniejszych dokonań aktorskich gwiazdy francuskiego kina można pokusić się o przypuszczenie, iż Polański zatrudnił autentyczną schizofreniczkę, by odegrała rolę swojego "szalonego życia". To się nazywa aktorstwo!

Warto również wtrącić zdanie na temat oświetlenia, które rzadko odgrywa w filmie tak znaczącą rolę. To dzięki grze świateł i cieni, zaznaczywszy, że film jest czarno-biały, widz jest w stanie dostrzec grozę przedstawianych sytuacji. Każdy cień rzucany na ścianę, czy na twarz bohaterki nie jest przypadkowy i służy od osiągnięcia określonego efektu.


Podsumowanie dostarcza ostatnia wymowna scena, w której to bohaterka "uratowana" zostaje przez swojego - w jej mniemaniu – największego wroga… i to się nazywa prawdziwa ironia losu.

Komentarze