Z biblioteki Nowych Horyzontów: Mandibules (2020, reż. Quentin Dupieux)

 


Manu (Gregoire Ludig) to taki trochę nieudacznik życiowy. Ciągłe boryka się z problemami związanymi z pracą i mieszkaniem. Z niewiadomych przyczyn los się do niego uśmiecha i zsyła mu dobrze płatną fuchę. Teoretycznie bardzo prostą, ale również i tajemniczą. Bohater ma odebrać  walizkę i przewieźć ją samochodem z punktu A do punktu B. Manu podejmuje się ochoczo zadania, chociaż nie posiada żadnego środka transportu. Do współpracy bohater zaprasza swojego najlepszego przyjaciela, jednak już na samym początku natrafiają na problem. Z nowo zdobytego (skradzionego) samochodu dobiegają dziwne dźwięki. Okazuje się, że w bagażniku zamknięta została gigantyczna mucha (sic!). Co w takiej sytuacji można zrobić? Ano, zdaniem bohaterów, tylko jedno. Mianowicie, wytresować owada w taki sposób, żeby spełniał polecenia, niczym wierny pies. Wydaje się to być świetny plan, dlatego zignorowawszy pierwotne zlecenie, bohaterowie oddają się nowemu zadaniu.

Quentin Dupieux twórca Deerskin (Le daim, 2019) tworzy przesympatyczną opowieść o bezkrytycznej afirmacji życia. Nasi bohaterowie są całkiem "odklejeni" od rzeczywistości, a przez wszystkich traktowani są jak półgłówki – którymi poniekąd są. Jednak ich zachowanie, nawet gdy odbiega od standardów normalności, nigdy nie jest wyrachowane czy też aroganckie. To, co robią, opiera się na dobrej woli, pozytywnym podejściu do życia i spontaniczności. Nie są wykształceni, nie posiadają nienagannych manier, ale również daleko im do cynizmu, czy też wyniosłości, z którymi to cechami na co dzień spotykają się w kontaktach z tak zwanymi cywilizowanymi ludźmi. Biorą życie takim, jakie jest, bez względu na okoliczności i nie roszczą sobie praw do czegoś więcej.

Lekka i pozytywna tematyka filmu determinuje również i jego formę, w której to reżyser nawiązuje do buddy movies takich jak: Czyste szaleństwo (Stir Crazy, 1980, reż. Sidney Poitier) czy Beavis i Butt-Head zaliczają Amerykę (Beavis and Butt-Head Do America, 1996, reż. Mike Judge i Yvette Kaplan). Nad całością natomiast unosi się prawie niezauważalny ale odczuwalny duch francuskich filmów komediowych z Louisem de Funesem. Mandibules to film groteskowy i przerysowany, ale w swoich założeniach bardzo spójny. Bezpretensjonalnie, w sposób niezwykle pogodny, serwuje nam szereg fundamentalnych prawd o tym, co istotne w życiu, a dodatkowo w zawoalowany sposób przemyca krytykę współczesności.

Rozbrajająca jest finałowa scena, w której, po wypuszczeniu muchy, bohater stwierdza, że ona może nie wrócić, ale to nic nie szkodzi. Jemu wystarczy, że będzie, razem ze swoim przyjacielem mógł dalej cieszyć się wspólnie przeżywanymi chwilami. Czy to nie brzmi pięknie? Naiwnie, ale pięknie. Dodam, że nie czuć w tej scenie nawet grama fałszu. Taka szczera, bliska i prostolinijna relacja z drugim człowiekiem jest zdaniem twórcy kluczem do szczęścia. Podczas trwania całego seansu tylko dwójka głównych bohaterów jest ze sobą tak naprawdę blisko. Spierają się, mają do siebie pretensje, ale w swoich relacjach są wobec siebie szczerzy i życzliwi. A jak bardzo jest to ważne, zdała sobie sprawę ostatecznie nawet i mucha.

Komentarze