Po chwilowym romansie Ti Westa z kinem popularnym twórca wraca do gatunku, w którym jest mistrzem – horroru. Najnowszy obraz reżysera o wymownym tytule X (2022) nieprzypadkowo kieruje widza w rejony odkryte przez Tobe Hoopera w jego już klasycznej dzisiaj Teksańskiej masakrze piłą mechaniczną (The Texas Chain Saw Massacre, 1974).
Podobny dom na odludziu, podobni młodzi ludzie (w podobnym aucie), podobny wyczuwalny bród i atmosfera zepsucia. Wszystko to skąpane w słonecznym skwarze na tle rodzącego się rynku porno. Ti West nie kopiuje dzieła Hoopera, tylko twórczo poszerza zakres tematyczny filmu o skórzanej twarzy. Tutaj Leatherface’a bezpośrednio nie uświadczymy, ale są, jako żywo, jego rodzice, a może bardziej dziadkowie. Twórca Domu diabła oferuje nam przewrotną opowieść o starzeniu się, które staje się antagonistą w filmie (sic!).
Odwołując się do przeszłości reżyser krytykuje przyszłość i robi to z dwóch odległych (pozornie) biegunów. Na pierwszym, uderza w ludzi młodych i ich wszechogarniające dążenie do bycia sławnym i rozpoznawalnym. Z drugi strony jednak nie oszczędza ludzi starych, których pragnienie istnienia za wszelką cenę doprowadziło do całkowitej degrengolady. Cel obu grup nie wynika z żadnego wysiłku intelektualnego, tylko z pustej fascynacji fizycznością (wygląd zewnętrzny) i skrajnego zezwierzęcenia (seks).
Ta bolączka rozpościera się na całe społeczeństwo. Pragnienie zewnętrznego zaistnienia jest w stanie przyćmić wszelkie zasady, którymi się kierujemy. Największa "cnotka" w filmie poddaje się dobrowolnie i bezrefleksyjnie temu ogarniającemu wszystkich pragnieniu, byle tylko na moment zaistnieć - bo przecież wszyscy tak robią. Co się stanie, gdy porzucimy samego siebie i na ślepo będziemy dążyć do zakorzenionego w anarchii szczęścia, pokazuje przykład leciwego małżeństwa, które stanie na drodze głównych bohaterów.
Imponuje, jak sprawnie reżyser potrafi poruszać się w obrębie znanych schematów, nie wywołując u widza wrażenia powtarzalności. Niby wszystko to już widzieliśmy, ale wzbogacone to zostało o nowy, śladowy, element, ale to wystarcza. Nie chodzi o żadną rewolucję (nikt tego nie oczekuje) bo ważna jest inwencja twórcza w połączeniu ze znajomością gatunku. Wiemy, że ten aligator kogoś zeżre, ale całkiem przyjemnie było (przez chwilę) domniemywać kogo.
Niesamowicie pesymistycznie – o wiele bardziej niż ta z obrazu Hoopera – wypada sama końcówka filmu. W Teksańskiej masakrze (…) bohaterka ucieka i pozostawia za sobą, "tańczącego" z piłą mechaniczną, Leatherface’a. Wiemy, że to nie koniec, a zło dalej gdzieś na nas będzie się czaić. Wiemy to, ale jednocześnie łudzimy się, że uda nam się od niego uciec. W X jedna z bohaterek również ostatecznie wyrywa się z łap obłędu i pomimo, że nikt na farmie żywy nie pozostał, to zło nie znikło. Przeciwnie, zawsze było i zdaje się, że będzie przy bohaterce, bo zakorzenione jest w każdym z nas i tylko kwestią czasu jest, kiedy ponownie podniesie swój złowrogi łeb.
Ocena 8/10
Komentarze
Prześlij komentarz