Na gorąco: Protegowana (The Protégé, 2021, reż. Martin Campbell)


 

Wiedziałem, że kiepskim pomysłem przy wyborze filmu jest kierowanie się tylko aktorami. Maggie Q, Samuel L. Jackson, Robert Patrick, a przede wszystkim Michael Keaton do czegoś jednak zobowiązują. Dodajmy do tego reżysera Koloni karnej (No Escape, 1994), Maski Zorro (The Mask of Zorro, 1998), Casino Royale (2006), a swoje przekonania ochoczo zawieszę na haku i rozpocznę seans.

Początek jest typowy i tak samoż sztampowy. Anna (Maggie Q), to piękna zabójczyni, która z gracją Nikity wykonuje swój zawód (w życiu prywatnym, dla odmiany, prowadzi księgarnię). Nowe zlecenie powodują komplikacje, które doprowadzają do śmierci jej opiekuna Moodyego (Samuel L. Jackson). Nie trudno się domyślić, że nasza zabójczyni zapragnie zemsty. Czy to nie brzmi przypadkiem trochę nazbyt sztampowo? I to jak cholera! Międzyczasie jednak pojawia się Rembrandt (Michael Keaton) i to wtedy tak naprawdę rozpoczyna się filmowa zabawa.

Dla mnie film, to nie aktorzy, a bohaterowie, i nie fabuła, a relacje pomiędzy postaciami. Jednak każdy dobrze napisany bohater potrzebuje konkretnego aktora, który by tę postać potrafił udźwignąć. W tym momencie w Protegowanej na scenę wkraczają Maggie Q i Michael Keaton. Jest pomiędzy tymi aktorami widoczna chemia, która w połączeniu z dialogami sprawia, że wszystko inne zepchnięte zostaje na plan dalszy. Film zyskuje indywidualny sznyt, którego był do tej pory pozbawiony. Fabuła zaczyna tracić znaczenie, bo staje się jedynie tłem dla potyczki tych dwóch osobowości ekranowych.

Maggie Q gra na bardzo dobrze jej znanej nucie serialowej Nikity (jest zabójcza, inteligentna i piękna), ale to nie zarzut. W serialu się to sprawdzało i to wystarcza. Wisienką na torcie jest jednak Keaton, który tą rolą widocznie się bawi. Swoboda z jaką odrywa swoją postać elektryzuje sprawiając, że wysuwa się ona momentami na plan pierwszy. Za to właśnie płaci się grube miliony wielkim aktorom.

Obraz twórcy GoldenEye krzywdzony jest przez różnorakie opinie wrzucające go do jednego worka z filmami pokroju Johna Wicka (2014, reż. Chad Stahelski). To trochę jest jednak inne kino. Również akcji, ale stawiające bardziej na rozwój relacji pomiędzy poszczególnymi postaciami, niżeli na brawurowo zrealizowane sceny akcji (których również w filmie nie brakuje). Nie jest to żadne arcydzieło, ale film który ma spełniać rolę umilacza czasu i, co ważne, zaskakująco dobrze się z tego zadania wywiązuje, dlatego polecam.

Ocena 7/10 (powinno być niżej ale aktorski duet robi robotę)

Komentarze