Na gorąco: Niewesołe miasteczko (Willy's Wonderland, 2021, reż. Kevin Lewis)

 


Do miasteczka przyjeżdża nieznajomy - prawdziwy twardziel. Wszyscy wiedzą, że to naprawdę "KTOŚ", chociaż nikt nic o nim nie wie. Widz przed telewizorem także. Więcej nawet: widz go nigdy nie pozna. Przynajmniej nie tak, jakby chciało tego dzisiejsze kino – bezpośrednio i dosłownie. Bohater przyjeżdża, jak jeździec znikąd i w taki sam sposób miasteczko, pod koniec filmu, opuści. Po drodze jednak przywróci pokój i zaprowadzi porządek. Słowo "porządek" użyte jest tutaj nie bez kozery, bo bohater dosłownie będzie sprzątał. Żeby odpracować naprawę za swój popsuty samochód przyjmuje fuchę w miejscowym parku rozrywki. Dlaczego to robi (został wrobiony) nikt nie wie, ale nie o to w tym filmie chodzi.

Niewesołe miasteczko, to zgrywa i to taka mocno przerysowana. Nie można przecież inaczej nazwać filmu, w którym milczący twardziel, sprzątając park rozrywki, w międzyczasie rozprawia się z mechanicznymi zabawkami, które to, jak się okazuje, są nawiedzone przez duchy seryjnych morderców(sic!). I to, co tutaj napisałem nie jest żartem… Chociaż w sumie jest, ale takim trochę w innym sensie.

Fajne są w filmie kontrasty, bo z jednej strony mamy tandetę filmów spod znaku horroru z końcówki lat 80. i pierwszej dekady 90., takich jak Władca lalek (Puppetmaster, 1989, reż. David Schmoeller), czy Laleczka Chucky (Child's Play, 1988, reż. Tom Holland), czyli takich, gdzie jakaś nadprzyrodzona siła opętuje przedmioty nieożywione, w tym przypadku zabawki (nieprzypadkowo aktywność seryjnego mordercy, który opanowuje w filmie mechaniczne zabawki, przypada na 1994 rok). Z drugiej zaś strony mamy oswobodziciela i zbawcę, małomównego twardziela, trochę szowinistę (ale bez przesady), w swojej skórzanej kurtce, który uwielbia głośną hardrockową muzykę oraz gry na automatach - słowem herosa sprzed trzech dekad.

Nicolas Cage tworzy intrygującą postać (bo tajemniczą) nie wypowiadając ani jednej kwestii dialogowej. Jego bohater uzasadnia powstanie tego filmu i jestem przekonany, że ten konkretny angaż był zamierzony. Bez niego, to wszystko nie miałoby sensu i byłoby tylko kolejną nieplanowaną tandetą. Teraz również jest tandetnie, ale Cage wprowadza konieczny dystans, taką przyjemną groteskę - rzeczywiste zakorzenienie w latach 80.

Nie twierdzę, że obraz jest szczególnie dobry, bo nie jest. Posiada jednak rekompensujące te niedoróbki momenty (sceny walki z zabawkami oraz właśnie cały koncept postaci głównego bohatera), które sprawiają, że warto zwrócić na niego uwagę. Absolutnie kozacko wypada sama końcówka filmu (lub jak ktoś woli, sztampowo), w której bohater wychodzi z "wyczyszczonego" parku rozrywki, zabiera ze sobą ocalała bohaterkę (która mogłaby być jego córką), zakłada przyciemniane okulary, włącza głośną muzykę i odjeżdża z piskami opon ku nieznanemu (szczęściu). Powrót do lat 80. w formie czystej.

Muszę przyznać, że pozytywnie zaskakują mnie ostatnie wybory aktorskie Nicolasa Cagea. Nawet gdy ostatecznie jego filmy okazują się porażkami, to trzeba przyznać, że cholernie odjechanymi. Zdecydowanie nie można powiedzieć, że aktor idzie na łatwiznę. A mógłby przecież odcinać jedynie kupony od swojej dawnej popularności. Ostatecznie sam nie wiem, co mam o tym filmie sądzić. Z jednej strony strasznie tandetny, z drugiej, ta tandeta czemuś jednak służy. Nie żeby czemuś specjalnie ambitnemu, ale nie o wielkość, a bardziej o oryginalność tutaj idzie. Pomimo wszystko, ja bawiłem się dobrze.

Komentarze