Na gorąco: Wilkołak nocą (Werewolf by Night, 2022, reż. Michael Giacchino)

 


Na samym początku filmu narrator serwuje nam krótkie wprowadzenie do historii. Na ekranie pojawia się główny bohater wraz z drugoplanowymi postaciami dramatu. Jeszcze tylko dłuższe przedstawienie drugiej najważniejszej, tym razem żeńskiej, osoby w filmie i już można wrzucić widza w sam środek akcji. Werewolf by Night jest luźną adaptacją komiksu o tym samym tytule ze stajni amerykańskiego wydawnictwa komiksowego Marvel Comics. Na pierwszy rzut oka nowy film Disneya jawi się jako, albo (bardzo dobry) pilot przyszłego serialu, albo wariacja (osobny projekt) mająca za zadanie przetarcie szlaku dla ewentualnego filmu długometrażowego. Jaki by cel twórcom nie przyświecał, to trzeba przyznać, że zdecydowanie im się udało.

Siła filmu leży w jego prostocie. Twórcy nie komplikują, nie wymyślają na siłę wielkich koncepcji w produkcji, która jest rozrywką i opowiada o facecie zamieniającym się w wilkołaka. Prezentują jeden fragment z jego życia, nie próbując widzom tłumaczyć całej jego genezy. Udaje im się jednocześnie uciec od nadmiernych uproszczeń i dychotomicznych kategoryzacji tak bardzo obecnych w amerykańskich superbohaterskich historiach rysunkowych.

Prawie cały film nakręcony został w czerni i bieli w niskim kluczu. Nie jest to zabieg przypadkowy i ma za zadanie spełnić kilka funkcji. Po pierwsze, jest odwołaniem do stylistyki klasycznych horrorów z lat 30. i 40. ubiegłego wieku, takich jak: Dracula (1931, reż. Tod Browning i Karl Freund), Mumia (The Mummy, 1932, reż. Karl Freund), czy Wilkołak (The Wolf Man, 1941, reż. George Waggner).

Oczywiście takich nawiązań, poza zastosowaniem czerni i bieli, jest w filmie o wiele więcej. Mamy specyficznego narratora wprowadzającego widza  w fabułę, mamy klasycznie "straszne" miejsce akcji, czyli coś na kształt zamczysk, dworów, czy, jak w tym przypadku bogatej prywatnej posiadłość gdzieś pośrodku niczego. Elementy wystroju wnętrz również muszą się zgadzać. Na ścianach wisi broń oraz, co ważniejsze, trofea w postaci głów zwierząt, czy też upolowanych potworów.

Drugi powód zastosowania czerni i bieli możemy odnaleźć w odwołaniu się do symboliki snu, a bardziej koszmaru. Nieprzypadkowo w finale filmu usłyszymy tak dobrze wszystkim znaną piosenkę z Czarnoksiężnika z Oz (The Wizard of Oz, 1939, reż. King Vidor) "Somewhere over the rainbow" - bohater budzi się niczym ze snu (koszmaru), a uczyni to już w pełnym kolorze. Ponadto czerń i biel może służyć jako swoiste "obejście" cenzury. Twórcy mogą pozwolić sobie na upust kontrolowanego bestialstwa w postaci, przykładowo, obcięcia ręki, gdyż jedyne co widz zobaczy, to tylko nic przecież nie znaczącą sączącą się czarną breję.

Werewolf by night trwa niecałą godzinę, podczas której nie ma żadnych dłużyzn, nie ma wprowadzenia, czy też dłuższego przedstawienia postaci (że o jego genezie nie wspomnę), a jedyne czego jesteśmy świadkami, to czysta akcja - zupełnie jak w komiksie. Film ogląda się tak przyjemnie, że po seansie odczuwamy widoczny niedosyt. To bardzo dobry prognosta dla przyszłych projektów spod znaku Werewolf by night, których w podobnej jakości chciałoby się zobaczyć więcej.

Ocena: 7/10

Komentarze