Jigokuraku - sezon pierwszy (epizod 2)



Z pierwszego odcinka dowiedzieliśmy się, co będzie głównym celem bohaterów w serialu (udanie się do zaświatów i odszukanie eliksiru nieśmiertelności), w drugim dojdzie do skonstruowania drużyny, składającej się z największych przestępców w kraju. To sensowne, bo z jednej strony takie osoby nie będą miały nic do stracenia, a z drugiej, z wiadomych przyczyn, charakteryzować się będą niezwykłą motywacją (kto wróci i dostarczy eliksir zostanie oczyszczony z ciążących na nim zarzutów).

Mam z tym serialem widoczny problem, gdyż na każdym kroku towarzyszy mi uczucie wtórności. Nie ono jednak samo w sobie jest problemem (toż przecież większość popularnych historii stoi powtórzeniami w myśl powszechnej zasady, że lubimy oglądać to co już znamy). Kłopot polega na tym, że twórcy nie wkładają w opowiadaną historię nic, co by ją wyróżniało, nic co by tchnęło świeżość w ten powtarzalny schemat. Tak było w pierwszym epizodzie (trywialna przyczyna trzymania się życia przez głównego bohatera), tak jest i teraz.

Kilka przykładów: w trakcie "odprawy" musi dojść do zaaranżowanego starcia pomiędzy przestępcami, oczywiście musi znaleźć się śmiałek, który zrezygnuje i dla przykładu "straci głowę", oczywiście bierny główny bohater zostanie sprowokowany do pokazania swoich umiejętności (pomimo, że bardzo tego nie chce) itd. itp. A tak poza tym, zastanawia mnie "drobna" nieścisłość. Drużyna składająca się z samych przestępców, stworzona, by nie dochodziło już do niepotrzebnych śmierci wśród wysłanników władzy - to rozumiem. Ale w takim razie, jak to się ma do wysłania wraz ze skazańcami opiekunów z szanowanego rodu katów? Ich nie jest szkoda? Przecież, jak sam to mówi jeden z urzędników, członkowie klanu na drzewach nie rosną…

Pomińmy to jednak, bo w innym miejscu leży większy problem tego anime. W pierwszym epizodzie Sagiri (pani kat) wydawała się ciekawą postacią. Aktualnie już tak nie myślę. Fajna była w niej drzemiąca tajemnica, fajne były dręczące ją demony, fajne było jej przyglądanie się sobie i innym w ostrzu katany… Niestety, wygląda na to, że intrygowała mnie niewiadoma skrywająca się za płyciutką historią bohaterki. Problem rozpoczyna się, gdy ta zasłona tajemnicy opada i otrzymujemy pełen ogląd na sytuację.

Okazuje się, że Sagiri wywodzi się z klanu, którego członkowie parają się profesją (tester mieczy, kat) nie przystającą wysoko urodzonej kobiecie. Z tego powodu, w sposób bezpośredni lub nie, jej kwalifikacje i profesjonalizm są podważane. Bohaterka ma jednak poważniejszy problem, gdyż po każdej wykonanej egzekucji, dręczona jest (dosłownie) przez demony poczucia winy. Sama Sagiri nie wie co się dzieje i odkrywanie tego mogło być interesującym elementem serialu.

Niestety za tą fasadową głębią kryje się banał. Bo jak inaczej nie nazwać strachu przed ofiarami, których odebrane życia dźwiga się, z racji wykonywanego zawodu, na swoich barkach? Możliwe, że to jeszcze się rozwinie, ale nie liczyłbym na to. Wszystko w tym serialu wygląda prawie jak diament, z naciskiem właśnie na to słowo "prawie".

Przyznaję, że dałem się nabrać serialowi. Opinia po poprzednim świetnym tytule studia (Chainsaw Man), ciekawy temat i gatunek, który wiele mi obiecywał, do tego bardzo dobra animacja (ale bez fajerwerków), muzyka i projekt postaci i jedyne czego brakuje, to dobry scenariusz. Na usprawiedliwienie studia wspomnę, że to nie do końca ich wina, bo taką podstawę dał im papierowy pierwowzór (z drugiej strony, chyba wiedzieli na co się porywają). Jak w mandze coś zgrzyta, to ciężko oczekiwać cudów po ekranizacji. Jigokuraku nie jest złym serialem, tylko banalnym. Można oglądać, ale warto robić to nie łudząc się i nie robić sobie zbyt wielkich nadziei. Z tych samych powodów nie ma również potrzeby zbytnio się o nim rozpisywać, dlatego kończę.

Ocena drugiego odcinka: 5/10 (mocniej niż zazwyczaj subiektywna)

Komentarze