Na gorąco: Martwe zło: Przebudzenie (Evil Dead Rise, 2023, reż. Lee Cronin)



Na plus nowego filmu Lee Cronina zaliczyć należy przeniesienie akcji z leśnej chatki, w rejony miejskich bloków mieszkalnych. Sprytny zabieg, bo pomimo, że wygląda na zmianę rewolucyjną, to w rezultacie prawie wszystko zostaje po staremu. Wciąż cała akcja dzieje się w przeciągu jednej nocy, co prawda nie w chatce, tylko w walącym się budynku, ale w oczywisty sposób na nią stylizowanym. W celu dopełnienia mrocznego klimatu dodano nieustannie padający deszcz (z obowiązkową burzą w tle), oraz "przypadkowe" okoliczności zewnętrzne, jak trzęsienie ziemi (apokalipsa), które mają sprawić, że bohaterowie zostaną całkowicie odcięci od świata zewnętrznego. I już, to wystarcza, nie potrzebny nam las, bo mamy upiorną dżunglę miejską.

Odwołując się do symboliki muzycznej (wszak jeden z bohaterów to domorosły DJ) napisać można, że Martwe zło: Przebudzenie, gra wprawdzie na znanych nutach, ale w całkiem nowej aranżacji. Ta aranżacja ostatecznie również jest znajoma (ile to już mieliśmy historii w opuszczonych budynkach?), ale w tym konkretnym utworze się sprawdza. Czuć delikatny powiew świeżości w ramach ogranego schematu. Cały nowy film Lee Cronina w bardzo wyraźny sposób odwołuje się do ostatniej, świetnej odsłony Martwego Zła (Evil dead, 2013) w reżyserii Fede Alvareza. Czuć to w tematyce (rodzina w kryzysie), stylu filmowania i w niektórych elementach filmu bezpośrednio z niego zapożyczonych - vide: scena finałowa z piłą mechaniczną i fontanną krwi. Warto w tym miejscu wspomnieć również o scenie "w windzie", w oczywisty sposób nawiązującej do Lśnienia (The Shining, 1980, reż. Stanley Kubrick).

W ostatecznym rozrachunku nowe Martwe zło udanie bawi się z widzami klimatem, brutalnością, efektami specjalnymi i wyrazistością niektórych bohaterów (szczególnie głównych). Ewidentnie reżyser próbował powtórzyć szaleństwo, tak widoczne w obrazie Fede Alvareza, ale niestety nie do końca mu to wyszło. Za mało przemyślanej bezkompromisowości, za dużo (jednak) ugrzecznień. Miałem wrażenie, że twórca nie tyle nie chciał docisnąć do końca pedału gazu, ale bardziej nie miał takiej możliwości (umiejętności?). Cóż, to jednak nie ten sam poziom. Film Alvareza to czyste szaleństwo, które nawet po dekadzie nie utraciło nic ze swojej nieokiełznanej dzikości, natomiast Martwe zło: Przebudzenie, to wytwór, co najwyżej “syna” mistrza. Czuć te same geny, ale tych samych zdolności już nie. Za chęci i ogólną miłość do tematu docenić jednak należy.

Ocena: 6/10

Komentarze