Pożegnanie w kosmosie



 
Widać, że James Gunn przez lata pracy jako reżyser nabrał już pewności siebie. Pierwsi Strażnicy Galaktyki (Guardians of the Galaxy, 2014), byli wulkanem radości. Czuć było, że tworzeni bez żadnych obciążeń, bez oczekiwań wyjątkowych sukcesów. W taki sposób udało się zrobić jeden z najlepszych, jeżeli nie najlepszy, film superbohaterski dekady. Po trzech latach, ośmielony - raczej nieoczekiwanym - sukcesem, reżyser wraca do opowieści, będąc jednak jako twórca już w zupełnie innej pozycji zawodowej. Człowiek, który dał się poznać jako wulkan czystej radości, ograniczony został, czy też wtłoczony w ramy domniemanych i rzeczywistych oczekiwań widzów, producentów, a może najbardziej samego siebie. Czuć było w drugiej części Strażników Galaktyki: Vol. 2 (2017), że Gunn chciał usilnie dogonić poprzedniczkę, ale przedobrzył. Za bardzo się starał, ilość nie przemieniła się w jakość, dlatego nie do końca wyszło. Trzecia część jest na szczęście zupełnie inna. Dziki wulkan świeżych pomysłów ewoluował do miana samoświadomego twórcy niepotrzebującego już nic nikomu udowadniać. Trzeba przyznać, że ogląda się to o niebo lepiej.

 
Ostatnia część trylogii Strażników Galaktyki (Guardians of the Galaxy Vol. 3, 2023), to spójna opowieść o istocie przynależności do grupy społecznej. Gunn w swoich filmach powiela pewne elementy ciągle powtarzając, że w życiu najważniejsza jest szeroko rozumiana rodzina. Człowiek potrzebuje mieć cel w życiu, do realizacji którego zgromadzić musi przyjaznych mu ludzi. Problemem głównego antagonisty w najnowszej części przygód Strażników Galaktyki, czyli Wielkiego Ewolucjonisty (Chukwudi Iwuji), jest fakt, że nie potrafi traktować innych istot (nawet tych, którzy z nim współpracują), jak partnerów do koegzystencji. To sprawia, że na zawsze już skazany będzie na samotność, a w pojedynkę ciężko stawić czoła grupie ludzi, którzy są skłonni dla siebie zrobić dosłownie wszystko.

 
Absolutnie odświeżająco w tym kontekście wypada wątek Gamory (Zoe Saldana). Przez cały film spodziewamy się, że bohaterowie do siebie wrócą (bohaterka cierpi na amnezję) i że wygra, jak zwykle, "prawdziwa" miłość. A co jeżeli coś takiego nie istnieje? Co, gdy uczucie pomiędzy danymi ludźmi działa tylko w konkretnym miejscu w odpowiednim czasie? Kto powiedział, że uczucie zawsze rozwijać się będzie wspólnie? Dlatego na pierwszy plan Gunn wysuwa temat szeroko rozumianej rodziny. Dla Gomory najważniejsi są teraz Ravagersi, tak jak dla Petera Quilla (Chris Pratt) jego drużyna. W takim razie jeżeli romantyczne uczucie może zniknąć, to tak samo nienawiść może przekształcić się w akceptację, a później nawet w przyjaźń - vide: Nebula (Karen Gillan). Wszystko się zmienia, dlatego ważne jest tylko tu i teraz. Niby nic odkrywczego, ale w archaicznej konstrukcji filmów na podstawie komiksów superbohaterskich brzmi niczym teoria rewolucyjna.

 
Trzecia część Strażników Galaktyki jest ekstremalnie ckliwa. Nie ma w tym jednak żadnego przypadku, ponieważ pasuje to do motywu przewodniego filmu. Główną oś fabularną stanowi odkrywanie przeszłości Rocketa, bohatera, który jest zmodyfikowanym szopem. Wszystko, co najbardziej ckliwe, rozgrywa się w jego głowie, w czasie "snu". Każdy sen jednak musi się kiedyś skończyć. Rocket wraca ze świata na jawie, a my już nie mamy wątpliwości, co ukształtowało "wredny" charakter bohatera. Gunn bawi się motywem filmów o zwierzątkach, z którego słynie Disney, przejaskrawiając go ponad akceptowalną normę. Nie wszystkim się to będzie podobać.

 
Nie mogę nie wspomnieć o jeszcze jednym pozytywnym i zaskakującym elemencie filmu, czyli o bohaterach drugoplanowych: Adamie Warlocku (Will Poulter) i jego opiekunce Ayeshy (Elizabeth Debicki). Z trailerów wynikało, że to oni będą głównymi antagonistami kosmicznej drużyny (szczególnie Ayeshy była widocznie promowana). Z nieukrywanym zadowoleniem śledziłem szybki koniec ich wątku, który poprowadzony został w zupełnie inną stronę niż można byłoby przypuszczać. Nie lada frajdę sprawia obserwowanie, jak reżyser - posługując się środkami przynależącymi do danego gatunku - niektóre jego elementy rozsadza od środka.

 
Trzecia część Strażników Galaktyki, to pożegnanie reżysera z serią. Gunn z szacunkiem obchodzi się z drużyną, która wywindowała go do miana hollywoodzkiej gwiazdy. Zostawia otwartą furtkę do nowych przygód, z której zapewne producenci nie omieszkają w najbliższej przyszłości skorzystać. Osobiście zawsze z nostalgią będę wspominał przygody Star-Lorda, Groota, Draxa, Gamory, Rocketa i resztę kosmicznej ferajny, którzy sprawili, że na z zasady jednowymiarową opowieść o walce dobra ze złem spojrzałem oczami zakochanego w bohaterach fana.

Komentarze